Potrafiąca gotować kobieta to skarb w domu. Natomiast ucząca się gotować blondynka, to gorzej niż wojna... ;)
PONIEDZIAŁEK: Lubię gotować dla Ziutka. Dziś robiłam ciasto i w przepisie powiedzieli, żeby ubić osobno pianę z 12 jajek. Sąsiedzi to mili ludzie i pożyczyli mi kilka miseczek.
WTOREK: Na kolację Ziutek chciał sałatkę owocową bez niczego, więc byłam bez niczego. Jaka była niespodzianka, kiedy Ziutek przyszedł z kolegą!
ŚRODA: Dziś był ryż. W przepisie podali, żeby opłukać starannie przed gotowaniem. Wydawało mi się to głupie, ale się wykąpałam. Nie wiem czemu ryż wcale nie był od tego lepszy.
CZWARTEK: Ziutek znów poprosił o sałatkę. W przepisie podali, żeby przygotować składniki i położyć na zielonej sałacie na godzinę przed podaniem. Ziutek bardzo się zdziwił, dlaczego leżę na grządce w ogrodzie.
PIĄTEK: Znalazłam łatwy przepis na ciastka. Kazali włożyć składniki do miski i odstawić na godzinę. Chyba coś pokręcili, bo kiedy po godzinie wróciłam, wszystko było tak jak zostawiłam.
SOBOTA: Ziutek kupił kurczaka i prosił, żeby coś z nim zrobić i ładnie przybrać. I jest kłopot, bo nie mam takich małych ubranek. Dlaczego Ziutek liczy do dziesięciu?
NIEDZIELA: Rodzina Ziutka przychodziła na obiad i on chciał, żeby była pieczeń. W lodówce miałam tylko hamburgera, więc włożyłam go do piekarnika i nastawiłam na "pieczeń". Byłam bardzo rozczarowana, kiedy to co wyjęłam nadal było hamburgerem.
Dobranoc, kochany pamiętniku. W przyszłym tygodniu spróbuję się dowiedzieć, dlaczego Ziutek mówi o moich obiadach "karmageddon".
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą