Szkoła uczy, powiadają. Jedni wynoszą z niej cenną wiedzę i szacunek do narodowych wieszczów, inni inwestują w swoją tężyznę fizyczną poprzez konsekwentne spuszczanie łomotu szczerbatym kujonom z młodszych klas. Są też tacy, którzy metodą prób i błędów ćwiczą na klasowych koleżankach sztukę podrywu. Wszystkich uczniów łączy jedno – czysta nienawiść do lektur szkolnych, których lista niezmienna jest od czasów, kiedy za książki służyły papirusowe zwoje.
Upiorna nowelka o pochodzącym z ubogiej wsi, wątłym chłopczyku, który miast pomagać w uprawie roli „trzaskał” skrzypcowe solówki z wirtuozerią godną samego Johna Petrucciego. Tak w każdym razie opisał młodego bohatera Henryk Sienkiewicz. Chyba jednak trochę podkoloryzował talent małolata, skoro wszyscy odetchnęli z ulgą po tym jak biedaczek, zebrawszy solidne lanie, udał się wraz ze swymi skrzypeczkami ku bramom niebieskim.
Czego się nauczyliśmy: Marzenia się nie spełniają. Mimo że chcesz zostać pilotem wahadłowca, to i tak skończysz jako magister na londyńskim zmywaku.
„Lalka Prusa – ma dużego u nas plusa” - zawodzili ongiś znad Wisły T-raperzy. Ale czy nie pospieszyli się z tą pozytywną oceną? Mamy tu zamożnego kupca, który zamiast cieszyć się życiem i szaleć na snobistycznych imprezach, ugania się za dziewiętnastowieczną, przykrytą grubą warstwą pudru, wyniosłości i zmanierowanej kurtuazji wersją współczesnej mu „blachary”. Babsko nie tylko nie chce mu się oddać, ale i wykorzystując ewidentną słabość bohatera, prowadzi go ku zagładzie. Gdyby ślamazarny Wokulski miał „cojones” we właściwym miejscu, to ta koszmarna lektura zwała by się „Hej, lalka!” i z całą pewnością stałaby się pozycją obowiązkową każdego mistrza podrywowego artyzmu.
Czego się nauczyliśmy: Piękna kobieta – chętnie weźmie, ale nigdy nie da...
Kontakt z tą lekturą jest niczym „zły dotyk” pewnego polskiego reżysera – boli całe życie. A to dzięki scenie „leczenia” siostry głównego bohatera. Opis tego medycznego zabiegu nosi w sobie ciężar, który można porównać chyba tylko do filmowej sceny nabijania sienkiewiczowskiego Azji na pieczołowicie ociosany palik. Umieszczona w rozgrzanym piecu Rozalka nie tylko pozbyła się choroby, ale i nabrała całkiem zdrowych rumieńców. A i smakowała nie najgorzej.
Czego się nauczyliśmy: Chałupnicze solarium – specjalność polskiej wsi.
Każdy inny - wszyscy smutni. Romantyzm tonął w bohaterach o bladych twarzach, którzy pławili się w swym miłosnym nieszczęściu, paskudnej anginie, tęsknocie za ojczyzną i kompleksach związanych ze słabym libido. Uczniowi czytającemu kolejną lekturę z tej smutnej epoki napływały łzy do oczu już na sam widok książkowej okładki. Na szczęście bohaterowie romantyczni szybko wyciągali kopyta – czy to z powodu pękniętego serca, czy też krwotoku będącego wynikiem zbyt silnego wewnętrznego rozdarcia...
Czego się nauczyliśmy: Emo to nie wymysł współczesności.
Tragedie mają to do siebie, że zawsze prowadzą do katastrofy. Im bardziej efektowny zgon głównego bohatera, tym większe szanse na osiągnięcie upragnionego katharsis. A droga ku temu wewnętrznemu oczyszczeniu w przypadku tego oto dzieła Juliusza Słowackiego była kręta i wyboista: miłość, zdrada, konkurs zbierania malin, zatrute noże i wierzba płacząca. Postać Balladyny była tak tragicznie tragiczna, że za finał jej żałosnej egzystencji odpowiedzialny był piorun ciśnięty przez Boga prosto w łeb bohaterki.
Czego się nauczyliśmy: Ale głupi ci Grecy...
Pełna niesamowitych i zaskakujących zwrotów akcji epopeja. Podobno do jej amerykańskiej ekranizacji przymierza się sam Michael Bay. Żarty na bok – mało kto dał radę przebrnąć przez pierwszy tom tej kobylastej panoramy dziewiętnastowiecznego polskiego społeczeństwa. Czytanie „Nad Niemnem” można porównać do kilkutygodniowego seansu wszystkich odcinków „Złotopolskich”.
Czego się nauczyliśmy: nawet opracowania lektur szkolnych potrafią być wybitnie nudne.
Po dawce tak niszczących niedojrzałą jeszcze psychikę lektur, niejednemu małolatowi odechciewało się nie tylko chodzić do szkoły, ale i egzystować w tym koszmarnym, pełnym smutków świecie. Dlatego niejeden z nas wyrobił sobie odruch obronny w postaci własnego zestawu lektur obowiązkowych np. w takiej kolejności:
Niegdyś pozycja obowiązkowa każdego ucznia podstawówki. Mimo że Papcio Chmiel miał swe gorsze i lepsze twórcze okresy, to komiksy o szympansie, który w ramach uczłowieczania stawić musiał włochate czoło szalonym przygodom i fantastycznym wyzwaniom, rozwijało wyobraźnię niejednego szczyla. Tytus odwiedził Wyspy Nonsensu, okupowaną przez hitlerowców Warszawę i kubistyczny świat Pabla Picassa (z którego to świata przytaszczył nawet ze sobą całkiem kanciastą narzeczoną).
-Wstać!
Książka dla najmłodszych, która najczęściej z miejsca trafia w ręce rozradowanych rodziców. Przygody Mikołajka i jego kolegów z francuskiej podstawówki zostały barwnie opisane przez Rene Goscinnego, znanego głównie jako twórca przygód małego, galijskiego wąsacza. Natomiast takich bohaterów jak Ananiasz, Rufus, Alcest, Godfryd czy Rosół spotykamy i spotykać będziemy na swojej drodze przez całe życie.
-Siadać!
...dźwigany przez wielkiego żółwia sunącego przez bezkres wszechświata. To miejsce, gdzie Śmierć jest bardziej ludzka niż wszyscy bohaterowie razem wzięci, bibliotekarzami są orangutany, a nawet najbardziej fajtłapowaty mag może ocalić ludzkość od zagłady.
- Zabłądziliśmy do strefy o wysokim indeksie magicznym. Nie pytaj, w jaki sposób. Dawno temu ktoś musiał tu generować naprawdę silne pole magiczne, a teraz odczuwamy efekty wtórne.
- Właśnie - zgodził się przechodzący obok krzaczek.
A Wy czym leczyliście traumy związane z lekturami obowiązkowymi?
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą