Każdy z nas chyba, no prawie każdy, ma jakąś ulubioną książkę, do której wraca co jakiś czas, dla dobrego samopoczucia. Ja nie jestem wyjątkiem, takich książek mam całkiem sporo, ale na szczycie razem z paroma innymi tomami gości Mistrz i Małgorzata.
Nie wiem, jakim sposobem nie wzięłam ze sobą tej pozycji, być może wzięłam i zagubiła się przy nieskończonych przeprowadzkach, być może zostawiłam i została zapakowana w kartony, które od lat czekają na przetransportowanie w cieplejsze strony, w każdym razie zakupiłam wersję tutejszą, bardzo już dawno temu.
Przy czytaniu włoskiego tłumaczenia wyrobił mi się schemat: zaczynam czytać/łapię wkuffra/ciepię książką w kąt/zapominam dlaczego ciepnęłam/wyciągam nostalgicznie z półki po kilku latach/zaczynam czytać/łapię ponownie wkuffra/ciepię książką w kąt...
Wszystko zaczyna się na stronie 167, gdzie po raz pierwszy słyszymy imię Behemota. No Behemot jak Behemot, wszystkim wiadomo, że kocur, że czarny i że Behemot. Wszystkim, tylko nie tłumaczce, niejakiej pani Milly De Monticelli, która Behemota postanowiła przetłumaczyć na Hipopotama! I na nic tu jej odnośnik, że w języku rosyjskim Begemot znaczy hipopotam, że ma ewidentne odniesienie do demona Behemota, Hipopotama właśnie, opisanego przez Hioba, itede itepe... NIE!!! Wypraszam to sobie! Behemot jest Behemotem, hipopotamy są w zoo i w afrykańskich bajorach. W Mistrzu i Małgorzacie jest Be-He-Mot!!!
Ciepnęłam znów w kąt, a że pamięć zapewne spłata mi figla i za kilka lat znów mi przekorna Milly ciśnienie podniesie, zamówiłam sobie jedyne słuszne wydanie, które mnie na całe zycie urzekło, w tłumaczeniu pani Ireny Lewandowskiej i Witolda Dąbrowskiego.
A że zapewne wielu mi nie będzie chciało uwierzyć w taką hańbę i zbeszczeszczenie, załączam dowody rzeczowe.
Widziałam ostatnio ładne wydanie Quo Vadis, ale chyba sobie jednak odpuszczę...
P.S. Poszukiwany niedrogi przewoźnik na trasie Olsztyn-Livorno
Nie wiem, jakim sposobem nie wzięłam ze sobą tej pozycji, być może wzięłam i zagubiła się przy nieskończonych przeprowadzkach, być może zostawiłam i została zapakowana w kartony, które od lat czekają na przetransportowanie w cieplejsze strony, w każdym razie zakupiłam wersję tutejszą, bardzo już dawno temu.
Przy czytaniu włoskiego tłumaczenia wyrobił mi się schemat: zaczynam czytać/łapię wkuffra/ciepię książką w kąt/zapominam dlaczego ciepnęłam/wyciągam nostalgicznie z półki po kilku latach/zaczynam czytać/łapię ponownie wkuffra/ciepię książką w kąt...
Wszystko zaczyna się na stronie 167, gdzie po raz pierwszy słyszymy imię Behemota. No Behemot jak Behemot, wszystkim wiadomo, że kocur, że czarny i że Behemot. Wszystkim, tylko nie tłumaczce, niejakiej pani Milly De Monticelli, która Behemota postanowiła przetłumaczyć na Hipopotama! I na nic tu jej odnośnik, że w języku rosyjskim Begemot znaczy hipopotam, że ma ewidentne odniesienie do demona Behemota, Hipopotama właśnie, opisanego przez Hioba, itede itepe... NIE!!! Wypraszam to sobie! Behemot jest Behemotem, hipopotamy są w zoo i w afrykańskich bajorach. W Mistrzu i Małgorzacie jest Be-He-Mot!!!
Ciepnęłam znów w kąt, a że pamięć zapewne spłata mi figla i za kilka lat znów mi przekorna Milly ciśnienie podniesie, zamówiłam sobie jedyne słuszne wydanie, które mnie na całe zycie urzekło, w tłumaczeniu pani Ireny Lewandowskiej i Witolda Dąbrowskiego.
A że zapewne wielu mi nie będzie chciało uwierzyć w taką hańbę i zbeszczeszczenie, załączam dowody rzeczowe.
Widziałam ostatnio ładne wydanie Quo Vadis, ale chyba sobie jednak odpuszczę...
P.S. Poszukiwany niedrogi przewoźnik na trasie Olsztyn-Livorno
Ostatnio edytowany:
2018-05-04 21:12:27
--
https://www.facebook.com/lunaefragmenta/?ref=bookmarks