Jako, że dawno tutaj nie było nic nowego to proszę - moje pierwsze opowiadanie kiedykolwiek napisane, wydaje mi się że jeszcze w takim lekko szczeniackim stylu. Ot, taki kawałek na szybko do przeczytania. Mam nadzieję, że te parę minut nie uznacie za stracone (oczywiście wszelkie prawa autora i inne bezedury z tym związane obowiązują z prostego przekonania, że takie grafomaństwo nie ma prawa opuścić rodzimej biblioteki:P)
Dwa półmiski potoczyły się po podłodze. Zawirowały w około stóp stojących tam ludzi, rozrzucając zawartość we wszystkie strony.
- Eh głupi Ty! I co ja teraz z tym zrobię? A, mówiłem trzymaj rondel mocno, co by Ci nie wypadł. Rusz się, Erin. Bez guzdrania!
Podstarzały, niski mężczyzna z dobrze zaznaczoną krągłością
w okolicach pasa, która z pewnością nie była skutkiem częstych ćwiczeń fizycznych z widocznym trudem pochylił się nad miejscem gdzie spoczywały naczynia oraz ich zawartość malowniczo rozlana po ciemnej dębowej podłodze. Mężczyzna wyjął zza pasa ścierkę, zagarnął resztki które jeszcze nie zdążyły wsiąknąć w szpary między deskami, całość wrzucił do kotła stojącego na palenisku.
- Ha! Jak się podgrzeje to i choćby najgorsza cholera tam była, zara sie wypali. A co do ciebie darmozjadzie.... mężczyzna zwrócił się do małego chudego chłopca stojącego przed nim to dam Ci zaraz taką nauczkę!
- Oberżysto! No co z tym gulaszem bom zgłodniał okropnie!
- Już, już. Nie pali sie. Nigdzie panie nie zjesz tak dobrze jak tutaj mówiąc to obtarł paluchem brzegi naczynia, złapał za rondel
i ruszył w stronę drzwi prowadzących do obszernej sail. Sądząc
z odgłosów i smrodu wydobywającego się z pomieszczenia, urzędowała tam dość duża grupa, a na stołach musiało roić się od kufli i misek z kapustą, której zapach zwykł drażnić ludzi z wyższych sfer. Wiadomym jest, że mamy tu do czynienia z istnym perpetuum mobile gdzie kufle piwa to paliwo dla gwaru, a kapusta zaś w zastraszającym tempie napędza równie zastraszający smród na który o dziwo sami produkujący byli nadzwyczaj dobrze uodpornieni. Odpornośc ta była jedną z wielu właściwości jakimi cieszyli się ludzie tego pokroju (do zdolności takich można zaliczyć także wzrost pewności siebie wprost proporcjonalny do ilości znajomków w grupie, tudzież do ilości posiadanych w rękach sztachet co oczywiście źle wpływało na stan płotów domostw graniczących z gospodą).
Sala choć często i gęsto odwiedzana przez różnego rodzaju klientele, była dość dobrze utrzymana. I nie było to przereklamowane hasło, jak w innych oberżach w których określenie to miało dawać do zrozumienia że za cięższą potrzebą JEDNAK trzeba udać się w kąt sali. Przychodząc do gospody U grubego Fenla można było się spodziewać, że podłoga będzie zamieciona - przynajmniej z rana - a piwo rozcieńczone będzie tylko 2 litrami wody na litr właściwego trunku. Oberżysta i zarazem właściciel tego szynku był poczciwym człowiekiem ale nie przesadzał z manierami. Zatrudniał w gospodzie około 10 ludzi, co rzecz jasna zmniejszyło bezrobocie w miasteczku, tym samym sprawiając że kłaniano mu się często i nie tylko gdy na ziemi leżało coś wartościowego.
Fenl taszcząc wielki gar zupy wszedł do głównej sali. Nie było to obszerne miejsce jednak zdołał ustawić tam 6 cztero osobowych stołów. W chwili gdy wszedł do środka 3 z nich były w pełni zajęte. Dziś jest z pewnością dobry dzień. Dla kogo zupka hę?
z pierwszego stolika podniosły się okrzyki. Już przynoszę panowie. Powoli ruszył w tamtą stronę. Wyminął czterech dziwnie wyglądających gości. Siedzieli cicho, zawinięci szczelnie w płaszcze choć tego dnia pogoda dopisywała aż nadto. Na głowach kapelusze, oczy zasłonięte okularami. Mimo widocznego u nich braku broni, Fenl był pewien że dostałby kulkę nawet gdyby spróbował wycelować do nich z widelca. Ot, nieprzyjemny typ człowieka, co innego niż reszta tutejszej hałastry.
Na myśli głównie miał jegomościa, który siedział stolik dalej.
Miejsce to zajmował młody mężczyzna, blondyn, widać było że wzrostem przewyższał średnich ludzi, lecz nie był postawnej budowy. O wiele lepiej pasowały do niego słowa szczupły i żylasty. Wzrok przykuwał jego szkarłatny płaszcz z wysokim kołnierzem. Młodzieniec był już mocno zawiany i właśnie w tym momencie, z głupawym uśmiechem na jaki stać tylko pijanych ludzi starał się trafić kawałkiem grzanki do własnych ust co też, w jego mniemaniu było nad wyraz trudną sztuką.
Fenl podszedł do właściwego stolika. Zamówienie rozlał po miskach, gar postawił na stole, w tym samym momencie pierwszy z dziwnych typków, których mijał po drodze wstał. Fenl odsunął się. Zbyt długo pracował w swej profesji, żeby nie wiedzieć czym może się zakończyć takie wstawanie. Jakby potwierdzając jego przypuszczenia, za pierwszym drabem wstała reszta. Szybkie spojrzenie po sali. O co im może chodzić? Przecież nie warto ryzykować, dla tak skromnego pieniądza jaki zarabia dziennie na gospodzie. Cholera, trzeba było dzisiaj nie wystawiać nosa spod pościeli myślał szybko.
- Wypad! szorstki głos rozszedł się po sali. No wypierdalać mówię! Sama głuchota i kretyństwo tu siedzi, że nie rozumie?! Zostaje tylko właściciel tego zawszonego miejsca i Ci, którzy nie są w stanie wyjść. Ich wyprowadzimy sami.
Nietrudno było zauważyć. Ręka schowała się pod płaszczem, wyciągnęła pistolet. Palec zrepetował maszynę. Z dwóch widocznych błysków ten w oczach bandyty wydawał się nieporównanie gorszy. W jednym momencie wszyscy wstali i z widocznym pospiechem wyszli przez nieduże drzwi. Wszyscy oprócz młodzieńca w czerwieni. Jeden z towarzyszy tego, który wyciągnął pistolet podszedł do śpiącego zamachnął się nogą i wykopał mu spod tyłka taboret. Dało to komiczny efekt, gdyż w jednej chwili całe ciało mężczyzny straciło jedyne miejsce podparcia i zwaliło się z łoskotem na podłogę. Młodzieniec ocknął się, rozejrzał. Po chwili lekkiej konsternacji, wrzasnął i wczołgał się pod stolik.
- Eh, swołocz No dryblasku wpadłeś drugi z drabów przystawił mu do skroni pistolet. Jak masz coś cennego to dawaj, jeśli nie to pomyśl sobie o najpiękniejszej z kurew bo z takim obrazkiem we łbie łatwiej umierać.
- Hola, panie kochany spokojnie z tym czymś. Zaraz się dogadamy, oddam wszystko po dobroci. Wszystko, wszyściuteńko byleby tylko ujść cało z tej draki
Mężczyzna wstał, otrzepał swój płaszcz. Dopiero teraz można było sobie zdać sprawę jaki był wysoki i szczupły. Blond włosy i postawiona na sztorc fryzura dobrze współgrała z resztą wizerunku. Chłopak usiadł na krzesełku, zaczął przeszukiwać kieszenie.
- Ej Lender! odezwał się ten, który wstał od stolika pierwszy. Nie spoufalaj się tam zbytnio. Pierdzielnij go mocno w gębę, tak profilaktycznie. A teraz musimy sie naradzić co dalej. Chyba, że najpierw wyłożymy całą sprawę naszemu gospodarzowi tutaj końcem pistoletu wskazał na Fenla.
- A i racja, przydałoby się Nakis. Przydało..... Lender podszedł do karczmarza. Słuchaj Panie ładny. Sprawa jest krótka i konkretna. Czekać tu będziem. Na naszych kamratów.... Ile będziem czekać i co będziem w tym czasie robić to nie twoja sprawa, więc lepiej dla Ciebie jeśli nie będziesz o nic pytał.
- Ale czy... Fenl z trudem wyjąkał.
- Nie, nie, nie.... Źle się zrozumieliśmy ręka poszła w ruch, Fenl poczuł jak nos rozpłaszcza mu się na twarzy, wgniatając miedzy oczy. Masz nie pytać o nic. Kapujesz teraz? Myślę, że tak. Bo jeśli nie to na tym jednym incydencie się nie skończy.
- Teraz, panie karczmarzu ten nazwany Nakisem rozwalił się przy jednym ze stolików przyniesiesz nam czego dobrego do picia... i jedzenia rzecz jasna. Oczywistym jest, że cobyś nie zwiał jeden z nas pójdzie z tobą. Alia, rusz tyłek miast tak pierdzieć w stołek od samego początku!
- Całuj mnie w cztery litery Nakis! Masz ochotę to sam dreptaj z tym wsiokiem do kuchni. Ja głodny nie jestem.
- Ale piwa to byś się napił nie? Ha! Wiedziałem, że nie odmówisz moczymordo zatracony. Widać, sam będę musiał się zatroszczyć o nasze brzuchy...
Od stołu powstał ostatni z okupujących karczmę.
- Ja, pójdę. I tak nic tutaj nie ma dla mnie do roboty, a tam może i się jakaś dzi
Dwa półmiski potoczyły się po podłodze. Zawirowały w około stóp stojących tam ludzi, rozrzucając zawartość we wszystkie strony.
- Eh głupi Ty! I co ja teraz z tym zrobię? A, mówiłem trzymaj rondel mocno, co by Ci nie wypadł. Rusz się, Erin. Bez guzdrania!
Podstarzały, niski mężczyzna z dobrze zaznaczoną krągłością
w okolicach pasa, która z pewnością nie była skutkiem częstych ćwiczeń fizycznych z widocznym trudem pochylił się nad miejscem gdzie spoczywały naczynia oraz ich zawartość malowniczo rozlana po ciemnej dębowej podłodze. Mężczyzna wyjął zza pasa ścierkę, zagarnął resztki które jeszcze nie zdążyły wsiąknąć w szpary między deskami, całość wrzucił do kotła stojącego na palenisku.
- Ha! Jak się podgrzeje to i choćby najgorsza cholera tam była, zara sie wypali. A co do ciebie darmozjadzie.... mężczyzna zwrócił się do małego chudego chłopca stojącego przed nim to dam Ci zaraz taką nauczkę!
- Oberżysto! No co z tym gulaszem bom zgłodniał okropnie!
- Już, już. Nie pali sie. Nigdzie panie nie zjesz tak dobrze jak tutaj mówiąc to obtarł paluchem brzegi naczynia, złapał za rondel
i ruszył w stronę drzwi prowadzących do obszernej sail. Sądząc
z odgłosów i smrodu wydobywającego się z pomieszczenia, urzędowała tam dość duża grupa, a na stołach musiało roić się od kufli i misek z kapustą, której zapach zwykł drażnić ludzi z wyższych sfer. Wiadomym jest, że mamy tu do czynienia z istnym perpetuum mobile gdzie kufle piwa to paliwo dla gwaru, a kapusta zaś w zastraszającym tempie napędza równie zastraszający smród na który o dziwo sami produkujący byli nadzwyczaj dobrze uodpornieni. Odpornośc ta była jedną z wielu właściwości jakimi cieszyli się ludzie tego pokroju (do zdolności takich można zaliczyć także wzrost pewności siebie wprost proporcjonalny do ilości znajomków w grupie, tudzież do ilości posiadanych w rękach sztachet co oczywiście źle wpływało na stan płotów domostw graniczących z gospodą).
Sala choć często i gęsto odwiedzana przez różnego rodzaju klientele, była dość dobrze utrzymana. I nie było to przereklamowane hasło, jak w innych oberżach w których określenie to miało dawać do zrozumienia że za cięższą potrzebą JEDNAK trzeba udać się w kąt sali. Przychodząc do gospody U grubego Fenla można było się spodziewać, że podłoga będzie zamieciona - przynajmniej z rana - a piwo rozcieńczone będzie tylko 2 litrami wody na litr właściwego trunku. Oberżysta i zarazem właściciel tego szynku był poczciwym człowiekiem ale nie przesadzał z manierami. Zatrudniał w gospodzie około 10 ludzi, co rzecz jasna zmniejszyło bezrobocie w miasteczku, tym samym sprawiając że kłaniano mu się często i nie tylko gdy na ziemi leżało coś wartościowego.
Fenl taszcząc wielki gar zupy wszedł do głównej sali. Nie było to obszerne miejsce jednak zdołał ustawić tam 6 cztero osobowych stołów. W chwili gdy wszedł do środka 3 z nich były w pełni zajęte. Dziś jest z pewnością dobry dzień. Dla kogo zupka hę?
z pierwszego stolika podniosły się okrzyki. Już przynoszę panowie. Powoli ruszył w tamtą stronę. Wyminął czterech dziwnie wyglądających gości. Siedzieli cicho, zawinięci szczelnie w płaszcze choć tego dnia pogoda dopisywała aż nadto. Na głowach kapelusze, oczy zasłonięte okularami. Mimo widocznego u nich braku broni, Fenl był pewien że dostałby kulkę nawet gdyby spróbował wycelować do nich z widelca. Ot, nieprzyjemny typ człowieka, co innego niż reszta tutejszej hałastry.
Na myśli głównie miał jegomościa, który siedział stolik dalej.
Miejsce to zajmował młody mężczyzna, blondyn, widać było że wzrostem przewyższał średnich ludzi, lecz nie był postawnej budowy. O wiele lepiej pasowały do niego słowa szczupły i żylasty. Wzrok przykuwał jego szkarłatny płaszcz z wysokim kołnierzem. Młodzieniec był już mocno zawiany i właśnie w tym momencie, z głupawym uśmiechem na jaki stać tylko pijanych ludzi starał się trafić kawałkiem grzanki do własnych ust co też, w jego mniemaniu było nad wyraz trudną sztuką.
Fenl podszedł do właściwego stolika. Zamówienie rozlał po miskach, gar postawił na stole, w tym samym momencie pierwszy z dziwnych typków, których mijał po drodze wstał. Fenl odsunął się. Zbyt długo pracował w swej profesji, żeby nie wiedzieć czym może się zakończyć takie wstawanie. Jakby potwierdzając jego przypuszczenia, za pierwszym drabem wstała reszta. Szybkie spojrzenie po sali. O co im może chodzić? Przecież nie warto ryzykować, dla tak skromnego pieniądza jaki zarabia dziennie na gospodzie. Cholera, trzeba było dzisiaj nie wystawiać nosa spod pościeli myślał szybko.
- Wypad! szorstki głos rozszedł się po sali. No wypierdalać mówię! Sama głuchota i kretyństwo tu siedzi, że nie rozumie?! Zostaje tylko właściciel tego zawszonego miejsca i Ci, którzy nie są w stanie wyjść. Ich wyprowadzimy sami.
Nietrudno było zauważyć. Ręka schowała się pod płaszczem, wyciągnęła pistolet. Palec zrepetował maszynę. Z dwóch widocznych błysków ten w oczach bandyty wydawał się nieporównanie gorszy. W jednym momencie wszyscy wstali i z widocznym pospiechem wyszli przez nieduże drzwi. Wszyscy oprócz młodzieńca w czerwieni. Jeden z towarzyszy tego, który wyciągnął pistolet podszedł do śpiącego zamachnął się nogą i wykopał mu spod tyłka taboret. Dało to komiczny efekt, gdyż w jednej chwili całe ciało mężczyzny straciło jedyne miejsce podparcia i zwaliło się z łoskotem na podłogę. Młodzieniec ocknął się, rozejrzał. Po chwili lekkiej konsternacji, wrzasnął i wczołgał się pod stolik.
- Eh, swołocz No dryblasku wpadłeś drugi z drabów przystawił mu do skroni pistolet. Jak masz coś cennego to dawaj, jeśli nie to pomyśl sobie o najpiękniejszej z kurew bo z takim obrazkiem we łbie łatwiej umierać.
- Hola, panie kochany spokojnie z tym czymś. Zaraz się dogadamy, oddam wszystko po dobroci. Wszystko, wszyściuteńko byleby tylko ujść cało z tej draki
Mężczyzna wstał, otrzepał swój płaszcz. Dopiero teraz można było sobie zdać sprawę jaki był wysoki i szczupły. Blond włosy i postawiona na sztorc fryzura dobrze współgrała z resztą wizerunku. Chłopak usiadł na krzesełku, zaczął przeszukiwać kieszenie.
- Ej Lender! odezwał się ten, który wstał od stolika pierwszy. Nie spoufalaj się tam zbytnio. Pierdzielnij go mocno w gębę, tak profilaktycznie. A teraz musimy sie naradzić co dalej. Chyba, że najpierw wyłożymy całą sprawę naszemu gospodarzowi tutaj końcem pistoletu wskazał na Fenla.
- A i racja, przydałoby się Nakis. Przydało..... Lender podszedł do karczmarza. Słuchaj Panie ładny. Sprawa jest krótka i konkretna. Czekać tu będziem. Na naszych kamratów.... Ile będziem czekać i co będziem w tym czasie robić to nie twoja sprawa, więc lepiej dla Ciebie jeśli nie będziesz o nic pytał.
- Ale czy... Fenl z trudem wyjąkał.
- Nie, nie, nie.... Źle się zrozumieliśmy ręka poszła w ruch, Fenl poczuł jak nos rozpłaszcza mu się na twarzy, wgniatając miedzy oczy. Masz nie pytać o nic. Kapujesz teraz? Myślę, że tak. Bo jeśli nie to na tym jednym incydencie się nie skończy.
- Teraz, panie karczmarzu ten nazwany Nakisem rozwalił się przy jednym ze stolików przyniesiesz nam czego dobrego do picia... i jedzenia rzecz jasna. Oczywistym jest, że cobyś nie zwiał jeden z nas pójdzie z tobą. Alia, rusz tyłek miast tak pierdzieć w stołek od samego początku!
- Całuj mnie w cztery litery Nakis! Masz ochotę to sam dreptaj z tym wsiokiem do kuchni. Ja głodny nie jestem.
- Ale piwa to byś się napił nie? Ha! Wiedziałem, że nie odmówisz moczymordo zatracony. Widać, sam będę musiał się zatroszczyć o nasze brzuchy...
Od stołu powstał ostatni z okupujących karczmę.
- Ja, pójdę. I tak nic tutaj nie ma dla mnie do roboty, a tam może i się jakaś dzi