Bajka będzie. Kto ma uszy, niechaj słucha, kto ma nogi, niech ucieka.
Wszelkie podobieństwo jest zamierzone, celowe i chociaż nieudane, to dzisiaj na więcej mnie nie stać. No! To jedziemy!
Dawno, dawno temu, za siedmioma morzami, za siedmioma górami, w królestwie zwanym Lublin żyła sobie Królewna postury niewielkiej, za to serce miała przepastne i z tego powodu przygarniała wszelką szkaradę.
Mama Królowa i Tata Król z początku tylko wywracali oczami, gdy Królewna przynosiła i udomawiała coraz co nowsze stworzenia, ale gdy wiek do zamęścia osiągnęła, a na horyzoncie nie pojawił się żaden kawaler, posmutnieli i zaczęli się martwić, że się zestarzeją nie doczekawszy wnuków. Królewna postanowiła zatem zamieszkać sama, z dala od rodziców, bo nie martwił jej brak adoratorów - jak miałby martwić, kiedy żyła otoczona tyloma czworonożnymi albo skrzydlatymi czy też pełzającymi przyjaciółmi?
Pewnego dnia Królewna rozejrzała się po swojej czeredce i uznała, że zaprzyjaźniła się z każdym, każdziuteńkim stworzonkiem w królestwie, z przedstawicielem każdego gatunku, nawet z tych magicznych, jak na przykład mówiący pies. W dodatku kaflowy. Z zamiłowaniem do kandelabrów. Był też i jeż, taki z lasu, który przejawiał inteligencję iście ludzką. Do szczęścia brakowało jej tylko... smoka.
Smoków w Lublinie nie było, ale wieść niosła, że w innych, odległych królestwach takie istoty żyją. Czy smok potrzebuje towarzystwa królewny? Otóż nie. Smok to istota rezolutna na tyle, żeby trzymać się z dala od kłopotów, od władzy i znajdować przyjemność w obcowaniu z piersiastymi córkami gospodarzy. I ta świadomość bardzo królewnę martwiła jako niepiersiastą córkę niegospodarzy.
Mijały miesiące, podczas których królewna pogodziła się, że nie zrealizuje swojego marzenia, aż tu nagle do jej komnaty najzwyczajniej w świecie wleciał Smok. Chociaż wyglądał na zdrowego, skrywał ranę w sercu. Samym wzrokiem poprosił o pomoc. Królewna przygarnęła go z nieskrywaną radością. Smok zakumplował się ze wszystkimi czworonożnymi domownikami i przyjaciółmi królewny i zajął pierwsze miejsce przy stole. Tak powolutku, jak goiła się rana w jego smoczym sercu, smok wdzierał się po kawałku w przepastne serducho królewny wypełniając je po brzegi.
Gdy po ranie nie było już śladu, Smok poczuł, że nie może opuścić Królewny. Zwyczajnie ją pokochał. Wiedział jednak, że Prawdziwa Miłość, gdy odwzajemniona, może zmienić smoka w dowolną, nieprzewidzianą na tym Bożym świecie istotę, dlatego długo wstrzymywał się z wyznaniem swoich uczuć Królewnie. A ona wiedziała. I czuła to samo. Nie chciała jednak stawać Smokowi na drodze do szczęścia.
Pewnego razu, gdy Smok zmieniał kotu żwirek w kuwecie, Prawdziwa Miłość przepełniła mu serce i nagle pierdolnął kuwetą o podłogę, aż się żwirek rozsypał, a z paszczy smoka wydobył się krzyk:
- Dłużej, kurwa, nie wytrzymam! Kocham cię, Królewno!!!
Królewna rasowa najwyraźniej nie była, bo nie zemdlała, tylko podbiegła do Smoka i go pocałowała. Z języczkiem!
Zahuczało, zaszumiało i Smok zmienił się... w Skijlena. Takiego zwykłego Skijlena, jakie coprawda w Lublinie nie występują, jednak jak świat długi i szeroki, sporo takich po nim się plącze: muzyka w duszy, tanie piwo w łapsku i długie włosy. Królewna oszołomiona i zachwycona widokiem swego wybranka klasnęła w rączęta, a Skijlen - obejrzawszy się w łazienkowym lustrze natychmiast zaakceptował swoje nowe wcielenie i nie tracąc czasu zabrał Królewnę do sypialni. Co tam się działo, wiedzą jedynie koty i jeden pająk - podglądacz, który niestety nie zdążył się podzielić wiedzą, jako że umarł z zazdrości.
I tak chciałaby się skończyć ta bajka, że żyli odtąd długo i szczęśliwie, jednak zasady narracji nijak się mają do forumowej rzeczywistości.
Królewna i Skijlen wiedli bowiem dość przyjemny żywot, gdy w ich głowach zaświtał pomysł udania się na bal. Wielki bal zwany Zlotem JM.
Nie mogli jednak pojechać tam jako Królewna i Skijlen. Królewna na pewno byłaby podrywana przez hordy dzikich bojowników, a Skijlen byłby wyśmiewany za... bycie Skijlenem. Uradzili, że o pomoc poproszą matkę chrzestną Królewny, wróżkę Attitę.
W dniu poprzedzającym bal, znaczy zlot, Attita magicznie zmieniła Królewnę w Typową Kociarę, a Skijlena w Normalnego Faceta. Przestrzegła jednak, że zaklęcie jest niestabilne na tak długi czas, jak zlot, więc jeśli tylko poczują mrowienie w dużym palcu u prawej stopy(od niego zaczyna się przemiana), muszą jak najszybciej oddalić się z balu i śpiewając słowa: "Chciałbym być sobą, chciałbym być sobą wreszcie!" wypić buteleczkę magicznego eliksiru.
Oboje ochoczo na to przystali i pojechali na bal. Na zlot znaczy.
Nie będę pisać, jak taki zlot wygląda: kto był ten wie (chyba, że nie pamięta), a kto nie był, niech pojedzie. Dla naszej bajki ważne jest jedynie to, że dupa wołowa Skijlen pomylił buteleczkę eliksiru z popitką do wódki i wypił, a że bez zaśpiewu nie miała magicznej mocy, jedynie mu się głośno odbiło. Gdy zaczęły ich swędzieć duże palce u stóp, gdy okazało się, że nie mają ani kropli eliksiru, zadrżeli.
Zadrżała i ziemia pod nimi i znów zahuczało zaszumiało, Typowa Kociara nie zmieniła się w Królewnę, a w Kotciuszka, a Normalny Facet zamiast Skijlenem został... jej Pantoflem. Znaczy zachował swój Skijlenowy wzrost, zarost i organy wszelakie, jednak do Skijlena nie był już podobny ani ani! Niezrażona przemianą dwójka naszych bohaterów wróciła do swego królestwa powtarzając, że przecież mogło być gorzej.
I odtąd mogliby żyć długo i szczęśliwie, ale nie wiem, jak się kończy ta bajka, bo mi się piwo skończyło.
Wszelkie podobieństwo jest zamierzone, celowe i chociaż nieudane, to dzisiaj na więcej mnie nie stać. No! To jedziemy!
Dawno, dawno temu, za siedmioma morzami, za siedmioma górami, w królestwie zwanym Lublin żyła sobie Królewna postury niewielkiej, za to serce miała przepastne i z tego powodu przygarniała wszelką szkaradę.
Mama Królowa i Tata Król z początku tylko wywracali oczami, gdy Królewna przynosiła i udomawiała coraz co nowsze stworzenia, ale gdy wiek do zamęścia osiągnęła, a na horyzoncie nie pojawił się żaden kawaler, posmutnieli i zaczęli się martwić, że się zestarzeją nie doczekawszy wnuków. Królewna postanowiła zatem zamieszkać sama, z dala od rodziców, bo nie martwił jej brak adoratorów - jak miałby martwić, kiedy żyła otoczona tyloma czworonożnymi albo skrzydlatymi czy też pełzającymi przyjaciółmi?
Pewnego dnia Królewna rozejrzała się po swojej czeredce i uznała, że zaprzyjaźniła się z każdym, każdziuteńkim stworzonkiem w królestwie, z przedstawicielem każdego gatunku, nawet z tych magicznych, jak na przykład mówiący pies. W dodatku kaflowy. Z zamiłowaniem do kandelabrów. Był też i jeż, taki z lasu, który przejawiał inteligencję iście ludzką. Do szczęścia brakowało jej tylko... smoka.
Smoków w Lublinie nie było, ale wieść niosła, że w innych, odległych królestwach takie istoty żyją. Czy smok potrzebuje towarzystwa królewny? Otóż nie. Smok to istota rezolutna na tyle, żeby trzymać się z dala od kłopotów, od władzy i znajdować przyjemność w obcowaniu z piersiastymi córkami gospodarzy. I ta świadomość bardzo królewnę martwiła jako niepiersiastą córkę niegospodarzy.
Mijały miesiące, podczas których królewna pogodziła się, że nie zrealizuje swojego marzenia, aż tu nagle do jej komnaty najzwyczajniej w świecie wleciał Smok. Chociaż wyglądał na zdrowego, skrywał ranę w sercu. Samym wzrokiem poprosił o pomoc. Królewna przygarnęła go z nieskrywaną radością. Smok zakumplował się ze wszystkimi czworonożnymi domownikami i przyjaciółmi królewny i zajął pierwsze miejsce przy stole. Tak powolutku, jak goiła się rana w jego smoczym sercu, smok wdzierał się po kawałku w przepastne serducho królewny wypełniając je po brzegi.
Gdy po ranie nie było już śladu, Smok poczuł, że nie może opuścić Królewny. Zwyczajnie ją pokochał. Wiedział jednak, że Prawdziwa Miłość, gdy odwzajemniona, może zmienić smoka w dowolną, nieprzewidzianą na tym Bożym świecie istotę, dlatego długo wstrzymywał się z wyznaniem swoich uczuć Królewnie. A ona wiedziała. I czuła to samo. Nie chciała jednak stawać Smokowi na drodze do szczęścia.
Pewnego razu, gdy Smok zmieniał kotu żwirek w kuwecie, Prawdziwa Miłość przepełniła mu serce i nagle pierdolnął kuwetą o podłogę, aż się żwirek rozsypał, a z paszczy smoka wydobył się krzyk:
- Dłużej, kurwa, nie wytrzymam! Kocham cię, Królewno!!!
Królewna rasowa najwyraźniej nie była, bo nie zemdlała, tylko podbiegła do Smoka i go pocałowała. Z języczkiem!
Zahuczało, zaszumiało i Smok zmienił się... w Skijlena. Takiego zwykłego Skijlena, jakie coprawda w Lublinie nie występują, jednak jak świat długi i szeroki, sporo takich po nim się plącze: muzyka w duszy, tanie piwo w łapsku i długie włosy. Królewna oszołomiona i zachwycona widokiem swego wybranka klasnęła w rączęta, a Skijlen - obejrzawszy się w łazienkowym lustrze natychmiast zaakceptował swoje nowe wcielenie i nie tracąc czasu zabrał Królewnę do sypialni. Co tam się działo, wiedzą jedynie koty i jeden pająk - podglądacz, który niestety nie zdążył się podzielić wiedzą, jako że umarł z zazdrości.
I tak chciałaby się skończyć ta bajka, że żyli odtąd długo i szczęśliwie, jednak zasady narracji nijak się mają do forumowej rzeczywistości.
Królewna i Skijlen wiedli bowiem dość przyjemny żywot, gdy w ich głowach zaświtał pomysł udania się na bal. Wielki bal zwany Zlotem JM.
Nie mogli jednak pojechać tam jako Królewna i Skijlen. Królewna na pewno byłaby podrywana przez hordy dzikich bojowników, a Skijlen byłby wyśmiewany za... bycie Skijlenem. Uradzili, że o pomoc poproszą matkę chrzestną Królewny, wróżkę Attitę.
W dniu poprzedzającym bal, znaczy zlot, Attita magicznie zmieniła Królewnę w Typową Kociarę, a Skijlena w Normalnego Faceta. Przestrzegła jednak, że zaklęcie jest niestabilne na tak długi czas, jak zlot, więc jeśli tylko poczują mrowienie w dużym palcu u prawej stopy(od niego zaczyna się przemiana), muszą jak najszybciej oddalić się z balu i śpiewając słowa: "Chciałbym być sobą, chciałbym być sobą wreszcie!" wypić buteleczkę magicznego eliksiru.
Oboje ochoczo na to przystali i pojechali na bal. Na zlot znaczy.
Nie będę pisać, jak taki zlot wygląda: kto był ten wie (chyba, że nie pamięta), a kto nie był, niech pojedzie. Dla naszej bajki ważne jest jedynie to, że dupa wołowa Skijlen pomylił buteleczkę eliksiru z popitką do wódki i wypił, a że bez zaśpiewu nie miała magicznej mocy, jedynie mu się głośno odbiło. Gdy zaczęły ich swędzieć duże palce u stóp, gdy okazało się, że nie mają ani kropli eliksiru, zadrżeli.
Zadrżała i ziemia pod nimi i znów zahuczało zaszumiało, Typowa Kociara nie zmieniła się w Królewnę, a w Kotciuszka, a Normalny Facet zamiast Skijlenem został... jej Pantoflem. Znaczy zachował swój Skijlenowy wzrost, zarost i organy wszelakie, jednak do Skijlena nie był już podobny ani ani! Niezrażona przemianą dwójka naszych bohaterów wróciła do swego królestwa powtarzając, że przecież mogło być gorzej.
I odtąd mogliby żyć długo i szczęśliwie, ale nie wiem, jak się kończy ta bajka, bo mi się piwo skończyło.
--
Skiosku&Pokiosku