O tym, że przechodzimy z własności na wypożyczenie. Nie mamy nic, ale za to płacimy. W różnej formie.
W choj długi tekst, więc nie rugać mnie za długość....
Od kilku lat zmienia się świat doczesny, jaki znamy. Zmienia się w ten sposób, że z posiadania czegoś na własność, przechodzimy w tryb wypożyczania – z dyspozycji mieniem (samochód, gry, płyty CD, dom itd. czyli dosłownie wszystko). Mamy coś użyczone, na określony wg widzimisie firm czas. Jaki to czas? Żadna klauzula tego nie będzie definiować, a jak masz zastrzeżenia, patrz do „ogólnych warunków użytkowania”. I powiem wam, że nie jest do dobre. I nie jest to teza, tylko fakt już dokonany, a zmiany – kolejne – dokonują się i nas otaczają.
Zacznijmy od początku
Posiadanie to „manie” czegoś na własność. Co z tym zrobisz, twoja sprawa. Ale to masz, i jak nie chcesz tego mieć, to się tego pozbywasz: wyrzucasz lub sprzedajesz. Zakładając, że obie rzeczy robisz legalnie, nic nikomu do tego. Z tym, że jeśli jest to w pełni twoje, to firmy to produkujące nie mają już z tego zysku. Więc wymyślono setki metod, abyś ty nie miał, a jak już masz, to tylko troszkę, a resztę „tego” będzie mieć firma. W ten czy inny sposób.
Problem posiadania nigdy nie istniał dla twórcy: jeśli miałeś wóz i go sprzedałeś po kilku latach, robiłeś tym samym reklamę wytwórcy wozu. Bo ktoś go zakupił! Co więcej, najpewniej kupiłeś nowy wóz od tego samego producenta, tylko po prostu nowy. Dawno temu, gdy chciałeś zobaczyć film z afiszu po prostu szedłeś do kina, a gdy chciałeś drugi raz zobaczyć ten sam film, szedłeś do kina drugi raz. Polaryzacja działania klienta/usługobiorcy była niemalże krystaliczne czysta. Oczywiście łamanie patentów było powszechne, ale marketing robił swoje, więc słowo „Original” znalazło się na pierwszym miejscu każdej reklamy. Tak więc nasze posiadanie zawsze, ale to zawsze wiązało się z nabyciem czegoś, a z tym prawem nabycie miało konkretną, nieograniczoną w swoim bycie, prawdę. Kupujesz samochód? Masz go do końca życia, jeśli tylko zechcesz. Idziesz do kina? Oglądasz do zamknięcia sali. Kupiłeś radio? Słuchasz, co nadają i nie masz na to wpływu. Sytuacja klarowna przy wielu mediach, wielu wątkach w życiu.
Aż nadszedł okres cyfryzacji, czyli: streamingu, steam i komputeryzacji, wręcz automatyzacji wszystkiego. I w ten sposób, posiadanie przestaje istnieć (bo jeszcze pewne znamiona są), ale przechodzimy w tryb wypożyczania rzeczy i usług na nieokreślonych warunkach.
Automatyzacja nie wszędzie dojdzie, ale to tylko błędne poczucie posiadania czegoś... O tym nieco dalej i pewnie was zaskoczę.
Artykuł nie będzie sponsorowany..
Zacznę od posiadania miękkiego: treści wirtualnej. Facebook.
Podczas rejestracji na koncie Facebooka zawsze jest coś takiego jak Licencja i Zgoda Użytkownika. To jest przykład posiadania miękkiego: nie masz Facebooka na własność, ale korzystasz z usługi. Jakie to usługi i jaki jest ich zakres? Wszystko, co tworzysz w ramach dostępu do treści i konta jest twoje i nie jest twoje jednocześnie. Twoje, bo masz prawo do treści wiążących (prawa autorskie, pomysły, zdjęcia, sztuka i takie tam) i nie jest twoje, bo gdy firma dostarczające usługę połączenia (jesteście połączeni na dwóch płaszczyznach – fizycznie poprzez internet, tzw trzecia strona, i zależność od firmy, czyli np. firma przestanie istnieć, tracisz wszystkie wytworzone treści: posty, sztukę, pomysły i takie tam. Piszę to, bo zaczynam z grubej rury: na płaszczyźnie Klient i dostawca istnieją co najmniej trzy kanały, mogące zaburzyć posiadanie.
Facebook jest akurat nie bez przyczyny przykładem posiadania, bo wskazuje, że posiadamy tylko wtedy gdy: a) firma będzie działać, b) dostawca usługi (internet) będzie aktywny, c) nie wejdą obostrzenia prawne odcinające usługi.
Czyż nie jest to sytuacja Win-Win dla firmy typu Facebook?
Zapytacie, a skąd moje oburzenie, lub zdziwienie albo – co gorsze – czepianie się fejsa? A temu, że doskonale pokazuje tranzycję pomiędzy posiadaniem a nie posiadaniem, czyli wypożyczaniem.
Facebook od samego początku miał takie motto startowe dla nowych użytkowników: To jest, i zawsze będzie darmowe!
Jak już wiemy po latach obcowanie z Google, „jak coś jest za darmo, to Ty jesteś produktem”. I tutaj nie ma nic złego, bo w zamian za dość zawoalowane zgody, dostajemy usługę za darmo.
Piszę ten materiał z tego powodu, że w 2015 roku zapowiedziałem, że fejs stanie się płatny w zamian za brak reklam. Czy przewidziałem przyszłość? Tak. Czy było to jakieś wielkie wydarzenie w moim życiu? Nie. Ot, prosta rachuba.
Przenieśmy się w czasie: Jest rok 2023, czyli jakieś osiem lat potem. Facebook jest darmowy, ale jak nie chcesz natarczywych reklam, musisz płacić. Teraz każdy z Was coś tam pomamrocze na mnie, na przewidywania, na pogodę... Więc...
Przenieśmy się dwadzieścia lat w przód i zrobimy symulację: świat jest idealny!
Nie ma wątpliwości, że jest – bo to teza.
Mamy usługę fejsbuk i 5 miliardów użytkowników, a każdy z nich opłaca konto, aby nie mieć reklam w ogóle.
Czy Fejsbug, będący zawsze darmowy, zgodzi się na taki układ? Tak.
Czy go zachowa, w ramach Licencji Użytkownika? Nie.
Bo reklamy to ogromna ilość kasy – dane, personalizowane, to potencjalny klient. Więc w świecie 2043 roku Żadna firma nie byłaby w stanie zareklamować się na fejsboku, bo nikt tej reklamy by nie zobaczył (każdy zapłacił za nieoglądanie reklam).
Przenosimy się do mojej siedziby, firmy DarkFuture. Jestem CEO firmy, która kosi każdego dnia 5mld dolarów i jest to czysty zysk. Facebook zarabia marne 25mld dolarów miesięcznie od subskrybentów, bo każdy płaci 5 dolarów za miesiąc.
Ja mam produkt, który zarabia krocie, ale chcę się zareklamować. Wybrałem odbiorcę – użytkowników Facebooka. Płacę 10 dolarów za głowę, bo mnie stać.
Myślicie, że nie będzie reklam?
Bo w świecie idealnym, tak by było – płacicie za brak reklam i to macie. Ale pamiętajcie, że czegoś nie posiadacie na własność, więc konto premium zaraz będzie premium light, a potem premium poor, a potem... a potem i tak będziecie płacić. Bo od zawsze płaciliście, tylko nie zawsze o tym wiedzieliście.
Przykład z Facebooka jest przykładem miękkim z tego względu, żeby wprowadzić Was w świat zależności, którą budują koncerny i przejmują władzę nad nośnikami informacji i mediami (i nie tylko) Nie jest to jakiś żal, bo wiem że świat się zmienia. Żal jest taki, że zmienia się i nic z tym nie robimy. Jesteśmy udziałowcem tej zmiany, choć zobaczycie, że nie chcecie być tego częścią.
Krótki kabel do tostera i wyświetlacz
Tam, gdzie nie da się ciągnąć kosztów i zrobić z klienta głupca, okazuje że się da i jeszcze lepiej!
Zapewne używacie tostera. Widzieliście, ile ostatnio ma długość kabla? Jaka jest obudowa? (zaskakuje Chiński Łucznik, który otwarcie dał na obudowie „Uwaga, gorące!” – zamiast zrobić izolację, zaś kabel ma 30cm...). Krótki kabel to optymalizacja kosztów, znacząca w skali masowej produkcji. Ale też krótki kabel wymaga zakupienia przedłużacza. Czyli znów ucina się koszty i winduje je po... stronie klienta. To nie jest wymysł nowy, tylko wymysł Excela.
Kolejnym krokiem jest tworzenie produktu według takich zasad, aby działał krótki czas, a potem nie nadawał się do naprawy. A jeśli nadaje się do naprawy, to koszt naprawy przewyższał koszt nowego produktu. Bo nowe = sprzedane, a naprawione to usługa zewnętrzna. Dochodzą do tego „gwarancje” i serwisy. Jako przykład podam coś z życia:
Przytoczę przykład monitora Samsung 2243ww, przy którym pracowałem ponad pięć lat, działał przez 12-14 godzin dziennie. Aż pewnego dnia nie włączył się: zapaliła się dioda, potem zgasła i monitor odmówił działania.
Zaniosłem, pełen nadziei, monitor do naprawy, do punktu reklamacyjnego Samsung Polska, tam się dowiedziałem że naprawa wyniesie 350pln (wartość rynkowa w tamtym czasie tego monitora to 790pln). Coś mnie zabolała ta cena, więc wziąłem złom pod pachę i poszedłem do osiedlowego magika. Werdykt? 20 zł w całości, bo wypalił się elektrolit. Dlaczego się wypalił? Bo miał – tak sobie producent zażyczył, aby ten element, nie zestrojony z resztą sprzętu, wypalał się. Przypadek jest taki, że miałem wykupioną i przedłużoną gwarancję na ten monitor...
Gość wymienił mi ten elektrolit dosłownie na miejscu i monitor działa do dzisiaj (w tej chwili liczy sobie 14 wiosen i ten art. piszę przy użyciu tego monitora). Tylko patent polega na tym, że nie wstawił rekomendowanej części, tylko znacznie mocniejszą wg swojej wiedzy.
Gdzie jest haczyk? Nie skorzystałem z usługi Samsung Polska, bo po prostu jakbym skorzystał, dostaliby połowę ceny monitora w ciągu kolejnych pięciu lat. Ot, biznes – sprzedać jeden monitor w cenie 150%, a być może więcej. Inna sprawa, że za przedłużenie gwarancji zapłaciłem jakieś 80pln...
Wracamy na chwilę na orbitę krótkich kabli.
Lodówkę każdy ma. Lodówka to takie urządzenie, które jest bezobsługowe – w sensie, nie siedzisz przy tym ustrojstwie, nie zastanawiasz się jak działa. Ot, otwierasz i wkładasz co chcesz. Czy może być coś ciekawego poza zapalającym się światłem? Tak! Lodówka może posiadać własny system! Brzmi znajomo? Masz sprzęt elektroniczny, który nagle wymaga połączenia z internetem. Po co ci internet w lodówce? Ten ewenement wyjawią tobie marketingowcy w reklamie! Czy ci to przeszkadza? Nie! Masz wyświetlacz, usługi towarzyszące (pamiętaj, są zależnie od firm trzecich!), chłodzi, działa, jest spoko.
Dobry znajomy z firmy like a bosh powiedział mi jedno ważne zdanie, które stworzyło tego arta: my nie robimy lodówek dla ludzi, tylko tworzymy ludzi dla lodówek. Cytuję z pamięci:
„Lodówka ma mieć srebrny front, dwoje drzwi, dyspanser lodu?” Zrobimy. Tylko zawiasy zrobimy z gównolitu, chłodzenie skrócimy o metr, a potem damy agregat, który nie przegrzeje rurek i się nie zapali. A jak się zapali, to tak, żeby nie miał co palić, więc tłumienie sobie odpuszczamy i schodzimy z ceny. Tym sposobem agregat z maszynerią chłodzącą wytrzyma w porywach trzy lata pracy w optymalnych warunkach. Wystarczy, aby przekroczyć, teoretycznie, czas gwarancji. Technika mówi, że lodówka dożyje pięciu lat, więc wciska się klientom przedłużoną gwarancję. Mamy 320USD za lodówkę w produkcji, sprzedajemy ją za 550usd, i jakieś 45usd za gwarancję. W roku 2016 sprzedamy nowych lodówek dwa miliony, z czego sto tysięcy będzie w reklamacji. Usługę gwarancji wykupi połowa użytkowników, więc mamy do przodu z cyferkami, a jak się ktoś kapnie i poda nas do sądu, to jeszcze mamy w zanadrzu połowę zysku. Nie martw się, Stefan, zanim produkt wyjdzie do produkcji, straty są wliczone z zadatkiem”.
Jeśli kupiłeś produkt, to firma raczej zarobiła. Ale potem nie zarobi, jeśli znowu nie zakupisz jej produktu. Ewolucja wszelkich branż (agd, samochody, komputery, systemy, itd...) doszła do momentu, w którym rynek musi rosnąć, więc po prostu aby się tak działo, klient musi kupować. A jeśli nie da się go zmusić do kupowania, trzeba zmusić go do korzystania na ustalonych warunkach. I najlepszym przykładem takiego modelu jest wypożyczanie, zamiast posiadania.
Miękkie przejście – na komputerach
Najjaśniejszym przykładem pierwszej zmiany posiadania jest system Windows i kopie tego modelu biznesowego.
Przykład pierwszy z brzegu: Adobe i PhotoShop – kiedyś wersja pudełkowa po prostu sobie stała na półce, używałeś kiedy chciałeś i mogłeś sobie zainstalować ją na wybranym sprzęcie (lepszym lub jeszcze lepszym). Teraz program jest w trybie subskrypcji dla przeciętnego użytkownika, co oznacza, że jest „wypożyczany”. Stacje streamingowe mają w swojej ofercie filmy, które po prostu znikają. Nawet Discovery aktualnie (stan na grudzień 2023) usuwa wykupione filmy. Ale wszystko zaczęło się znacznie wcześniej...
Microsoft! Jeśli posiadasz Windows XP w pudełku, z licencją, kluczem i naklejką i zechcesz odkurzyć sobie jakiś sprzęt i zainstalować ten program, aby go użyć, nie zrobisz tego. I tutaj przechodzimy do wartości twardej (fizyczny nośnik, fizyczne pudełko, fizyczna licencja) w sferze miękkiej (media cyfrowe). Microsoft jest hegemonem rynku i to on dyktuje warunki, za nim stoi okrutnie złożona sieć zależności branżowej, z którą ciężko dyskutować na jakieś argumenty, ale w swoich sztuczkach działa lepiej, niż się przeciętnemu Kowalskiemu wydaje. To jest wręcz geniusz wywłaszczania!
No, dobra, bo teraz każdy z Was się za głowę złapie, dlaczego w ogóle używać windows xp? Bo działa! Tak, po prostu – działa, i działa na nim ogromna ilość gier sprzed roku 2016, bo można przeglądać JoeMonstera, bo działają filmy, internet, działa wszystko. Więc po co zmieniać, coś co działa? Bo jeśli działa, to Microsoft i ogromna ilość innych firm na tym nie zarobią – bo działa, więc jest dobrze.
Piszę tego arta na Windows Xp Sp3, na komputerze z roku 2009, w którym wymieniłem dysk „C” z systemem na nowy, „SSD”. I tutaj zaczęły się moje przygody, które w sumie rozpoczął znajomy technolog z firmy like a bosh.
Widzicie, drodzy czytelnicy, ja mam komputer, mam internet i w sumie nie muszę NIC zmienić. To znaczy, w teorii, bo praktycznie to jestem non-profit dla firm. Microsoft to wie, i poczynił szereg zmian, był wręcz prekursorem, aby takie jednostki jak ja wyeliminować. To była miękka tranzycja do modelu „wypożyczania” zamiast modelu „posiadania”. Coś, co zostało zapoczątkowane w 2016 roku, trwa nadal i jest modernizowane do skali dosłownie globalnej.
* - Krótka retrospekcja z softu (ten rozdział możesz pominąć)
Gdy mój dysk zaczął wydawać dziwne dźwięki, w roku 2017, zastanowiłem się nad zmianą macierzystego nośnika z systemem Windows XP. Trochę zwlekałem, i dysk padł w styczniu 2018 roku. Na szczęście, miałem na nim tylko system, nic więcej, więc nie straciłem danych wrażliwych. Po zakupieniu nowego dysku trochę się zdziwiłem, że nie mogę aktywować na nim świeżutkiego Windowsa XP. Dlaczego? Bo firma Microsoft zakończyła wsparcie. Z pomocą przyszedł hack „av telephone”. Użyłem go. Nieco potem odkryłem, że Mozilla kończy wsparcie, ale Mozilla to chady i oficjalnie kończą wsparcie, ale dają wersję „service”, która będzie działać jeszcze do marca 2024. Spoko. Więc używałem kompa. Wcześniej zakończyło się wsparcie JAVA i strony oraz filmiki w sieci przestały działać. Acha, nie nie przestały działać, z powodu wymagania jakiejś nowej technologii, czy nowego systemu – po prostu wystarczyło ściągnąć zhakowane biblioteki (czyli nieoficjalnie) i można nadal używać starej Mozilli i Windows XP. Co więcej, gdy w 2022 roku niemal wszystkie strony przeszły na nowe standardy, zgodne z W7 i dalej, ja wciąż używam Windows XP. Po modach na hackach, ale po prostu mogę, w 90% korzystać z zawartości internetu.
Forma zmian wydaje się logiczna: lepsze jest po prostu lepsze i daje więcej. Czego mi, właścicielowi kompa z 2009 roku brakuje? Normalnie, niczego! Co mnie zadziwiło? To, że strony internetowe zgodne z W10 wyświetlają reklamy zgodne z W98... dziwne, co nie? Nie zobaczysz treści, czasem YouTube nie zadziała żeby treść obejrzeć, ale reklamę, to normalnie proszę ja ciebie, wyświetli. Brak w tym logiki, ale to pozory – bo ja nie mam myśleć, tylko korzystać. Krótko: Strona zgodna z W10 nie wyświetli treści dla NIE wspieranych systemów, ale wyświetli reklamy. Tak działa np. Youtube. Reklama jest ważniejsza, bo reklama to informacje.
Miękkie przejście – w mediach.
Najbardziej znanym medium w grach jest Steam. Steam jest pośrednikiem usług. To tak pokrótce. W dłuższej mierze jest ogromnym agregatem danych. To największa baza zbierania informacji na świecie: ilość przekazywanych danych do Steam jest gargantuiczna (nie dziw się, że czasem masz grę za darmo – jesteś targetem i zyskiem bo jesteś „daną”). Pisze o Steam z tego względu, że jest to model posiadania współzależny wielowarstwowo: ty akurat nie jesteś w tym modelu uwzględniony, ale leżysz poza obrębem jego działania.
Mamy więc trzy firmy zewnętrzne, zarządzające Twoją treścią:
1) Firma produkująca grę
2) Firma udostępniająca ją, czyli Steam
3) Firma zarządzająca Systemami komputerowymi (np. Microsoft).
Więc jest tak: Ty kupujesz i płacisz za grę, i nie masz z nią nic do zrobienia, poza graniem.
Jak to działa?
Idziesz do Empiku, jest rok 2012, kupujesz wymarzoną grę za 319PLN. Czytasz informacje na pudełku, dokładnie patrzysz sobie, czy twój sprzęt pociągnie tytuł i takie tam. Widzisz informację, że gra wymaga połączenia z internetem. Więc spełniasz wszystkie wymogi i płacisz za grę.
Gra jest Twoja.
Instualijesz ją, i odkrywasz że łączysz się przez Steam.
To żaden problem. Instalujesz Program Trzeci (3rd Party Program) i nie interesuje cię, że na pudełku czy w licencji gry nic o tym nie przeczytałeś. Grasz, bo spełniasz wymogi.
Jest rok 2022 i chcesz zagrać w tę grę.
Nie możesz. Dlaczego? Nie spełniasz wymagań.
Więc twój fizyczny nośnik, twoja własność, przestaje być twoja w zakresie użytkowania. Możesz ją wyrzucić (byle legalnie) ale legalnie jej nie użyjesz.
Co się zmieniło? 3rd party program ogranicza dostęp do treści.
Ja akurat mam gier w pudełkach o wartości 2274pln (stan na rok 2013) i nie mogę w nie zagrać. Muszę zmienić aż dwa programy: aktualizację Steam oraz system operacyjny na nowszy.
To był pierwszy przykład, teraz lecimy dalej.
Model subskrypcji zastąpił niemal całkowicie posiadanie: „płacisz, żeby korzystać”, na „płacisz aby posiadać”.
Wracamy do lodówki Like a Bosh. Optymalizacja producencka wymyśliła jedną, zdałoby się pomyśleć, fajną rzecz: przedłużona gwarancja. Czyli ty, jako nabywca, płacisz za przedłużony okres gwarancji. W Polskim prawie jest ciekawy zapis, że gwarancja jest krokiem producenta, więc zasadniczo nic nie ma gwarancji per se, jeśli producent jej nie da. Jest coś takiego jak rękojmia, a ma swoje obostrzenia prawne. Przedłużoną gwarancję daje Kia (7 lat gwarancji, to brzmi dumnie!) Toyota (5 lat gwarancji), a nawet masz gwarancję na odkurzacz, pralkę i lodówkę.
Sprzęt ma działać określony, złożenie krótki czas – bo jak będzie działać długo, to nie kupisz nowego. A jak będzie działać krótko, to zróbmy cię w wała, i ty zapłać za ten ficzer.
Twarde przejście – sprzęty.
Krótki kabel w tosterze i wymóg zakupienia przedłużacza to pochodna optymalizacji producenckiej. Producent tostera nie ma wpływu na to, jakiej firmy przedłużacz zakupisz, więc na tym nie zyska. To po prostu skracanie kosztów: krótszy kabel to mniejszy koszt produkcji. To teraz pomyśl: czy jeśli producent zaoszczędził na 20cm kabla, to na czym zaoszczędził wewnątrz tostera?
Na wszystkim: Łucznik, który posiadam, po rozebraniu okazał się tykającą bombą, ale przemyślaną – grzałki są rozprowadzone nad powierzchnią grzewczą i nie mają izolacji nad nimi, więc normalnie kiedyś, ojciec Prodziż byłby dumny, ale tutaj zastosowano inny myk: grzałki nie są izolowane, więc po prostu się przegrzewają nadmiernie i wyłącznik ma ustawiony termostat na 140 stopni. W tej temperaturze żaden plastik nie przetrwa, więc zakrycie jest metalowe. I wszystko – tyle trzeba, bo nie ma izolacji, nie ma wentylacji, nie ma nic, i te grzałki same się przegrzewają. Zużywają się zgodnie z planem – rok działania to maks. Tylko, jakiego działania?
Ogromna ilość badań zachowań w kuchni względem tostera daje pojęcie, ile toto musi wytrzymać. I wytrzyma. Skąd to wiem? Kupiłem toster Łucznik we Wrześniu 2022 roku i już nie działa. Spaliły się grzałki. Jak się domyślacie, to najdroższy element, a że łucznik kosztował badziewne 89pln, to nie wyślę sprzętu do naprawy. Tym sposobem jestem subskrybentem Łucznika, bo sprzęt działał dobrze, i w sumie 89pln za rok wiernego działania to nie tak dużo. Spokojnie dałoby się zrobić lepszy produkt, za 190pln, z izolacją, wentylacją, odprowadzeniem ciepła i lepszymi grzałkami, ale wtedy starczyłby mi na 10 lat...
I teraz pewnie pomyślicie, dlaczego nie kupię produktu za 200pln, skoro takowe są? No jasne, że kupię! Ale te za 200pln nie mają żywotności 10 lat!
Znalazłem dobry toster Miele, kosztuje zaledwie 999 pln. Według oceny użytkowników, styknie na 6-9 lat normalnej pracy. To produkt przeznaczony do firm. Rozumiecie matematykę?
Tam, gdzie softwarem się nie dało, dało się elektroniką. A potem softwerem.
Super przejście – Sprzęty z softem.
Najlepszy przykład? Newag i ich afera z softwerem w pociągach Impuls (link). Newag zamienił posiadanie w wynajmowanie, ale na swoich warunkach. Microsoft to bym im mógł buty czyścić, chociaż po prawdzie to nie, bo Microsoft już wcześniej robił z ludzi idiotów.
Przykład mojego Windows Xp działającego w dzisiejszych czasach jest może niezbyt ważki, ale pokazuje dobitnie to, jak bardzo mierzi posiadanie czegoś na własność wielkie korporacje.
Tam, gdzie sprzęt używa oprogramowania (bankomaty, telefony, reklamy, bilbordy... dosłownie wszystko) leży kasa. Czy zmiana czcionki może mieć wpływ na czytelność tekstu? Tak. Czy zmiana systemu może mieć wpływ na czytelność czcionki? Tak, pod warunkiem, że za to zapłacisz.
Wsparcie JAVA wymarło w roku 2022, w czasie gdy z tej wtyczki korzystało 25.5b urządzeń! To trochę dużo, proszę ja was, ale stał za tym Microsoft i z JAVA i jego właścicielami się nie dogadał (to tak w skrócie). Czy JAVĘ da się zastąpić? Tak, trzeba zrobić hack dla Edge albo Mozilli i się korzysta z tego wszystkiego, no ale jak się zrobi hack, to nikt nie zarobi. Oficjalna wersja jest taka, że teraz mamy wsparcie dla Windows 10 i wyżej...
Ale zaraz, pamiętacie, że był kiedyś windows 7 i Vista? Co z nimi?
Czas na kawał:
Rok 2030. Jedzie sobie facet nowiutkim BWM Electric wersja M555. Grzeje elektryczny silnik w wersji ECO EE (czyli elektryczny). Kręci na liczniku 140km/h, aż nagle na szybie wyświetla się napis:
Wygasła subskrypcja!
Facet na szybko dzwoni do wsparcia BMW.
- Dzień dobry, wsparcie BWM, w czym mogę pomóc?
- Jezus Maria, pędzę DK94, mam sto czterdzieści na blacie, nie mam hamolców!
- To dlatego, że nie wykupił pan pakiety safety. Chce pan teraz wykupić ten pakiet?
- Ja pierdolę, pani tak serio? Dobra, kupuję, ile trzeba zapłacić?
- Pakiet safety to tylko 2999 euro za rok, proponuję...
- Kurwa, ale drogo! Ile kosztuje ubezpieczenie na życie?
- Chwila, łączę z Prudential.
...
- Prudential, pani Kasia przy telefonie.
- Chcę ubezpieczenie na życie, ile to będzie kosztować?
- Tylko 100 euro za miesiąc.
Facet przełącza linię:
- BWM, a czy kurwa, mam chociaż poduszki powietrzne?!
- Są aktywne!
Facet przełącza linię.
- Biorę w ciemno!
Cdn.
W choj długi tekst, więc nie rugać mnie za długość....
Od kilku lat zmienia się świat doczesny, jaki znamy. Zmienia się w ten sposób, że z posiadania czegoś na własność, przechodzimy w tryb wypożyczania – z dyspozycji mieniem (samochód, gry, płyty CD, dom itd. czyli dosłownie wszystko). Mamy coś użyczone, na określony wg widzimisie firm czas. Jaki to czas? Żadna klauzula tego nie będzie definiować, a jak masz zastrzeżenia, patrz do „ogólnych warunków użytkowania”. I powiem wam, że nie jest do dobre. I nie jest to teza, tylko fakt już dokonany, a zmiany – kolejne – dokonują się i nas otaczają.
Zacznijmy od początku
Posiadanie to „manie” czegoś na własność. Co z tym zrobisz, twoja sprawa. Ale to masz, i jak nie chcesz tego mieć, to się tego pozbywasz: wyrzucasz lub sprzedajesz. Zakładając, że obie rzeczy robisz legalnie, nic nikomu do tego. Z tym, że jeśli jest to w pełni twoje, to firmy to produkujące nie mają już z tego zysku. Więc wymyślono setki metod, abyś ty nie miał, a jak już masz, to tylko troszkę, a resztę „tego” będzie mieć firma. W ten czy inny sposób.
Problem posiadania nigdy nie istniał dla twórcy: jeśli miałeś wóz i go sprzedałeś po kilku latach, robiłeś tym samym reklamę wytwórcy wozu. Bo ktoś go zakupił! Co więcej, najpewniej kupiłeś nowy wóz od tego samego producenta, tylko po prostu nowy. Dawno temu, gdy chciałeś zobaczyć film z afiszu po prostu szedłeś do kina, a gdy chciałeś drugi raz zobaczyć ten sam film, szedłeś do kina drugi raz. Polaryzacja działania klienta/usługobiorcy była niemalże krystaliczne czysta. Oczywiście łamanie patentów było powszechne, ale marketing robił swoje, więc słowo „Original” znalazło się na pierwszym miejscu każdej reklamy. Tak więc nasze posiadanie zawsze, ale to zawsze wiązało się z nabyciem czegoś, a z tym prawem nabycie miało konkretną, nieograniczoną w swoim bycie, prawdę. Kupujesz samochód? Masz go do końca życia, jeśli tylko zechcesz. Idziesz do kina? Oglądasz do zamknięcia sali. Kupiłeś radio? Słuchasz, co nadają i nie masz na to wpływu. Sytuacja klarowna przy wielu mediach, wielu wątkach w życiu.
Aż nadszedł okres cyfryzacji, czyli: streamingu, steam i komputeryzacji, wręcz automatyzacji wszystkiego. I w ten sposób, posiadanie przestaje istnieć (bo jeszcze pewne znamiona są), ale przechodzimy w tryb wypożyczania rzeczy i usług na nieokreślonych warunkach.
Automatyzacja nie wszędzie dojdzie, ale to tylko błędne poczucie posiadania czegoś... O tym nieco dalej i pewnie was zaskoczę.
Artykuł nie będzie sponsorowany..
Zacznę od posiadania miękkiego: treści wirtualnej. Facebook.
Podczas rejestracji na koncie Facebooka zawsze jest coś takiego jak Licencja i Zgoda Użytkownika. To jest przykład posiadania miękkiego: nie masz Facebooka na własność, ale korzystasz z usługi. Jakie to usługi i jaki jest ich zakres? Wszystko, co tworzysz w ramach dostępu do treści i konta jest twoje i nie jest twoje jednocześnie. Twoje, bo masz prawo do treści wiążących (prawa autorskie, pomysły, zdjęcia, sztuka i takie tam) i nie jest twoje, bo gdy firma dostarczające usługę połączenia (jesteście połączeni na dwóch płaszczyznach – fizycznie poprzez internet, tzw trzecia strona, i zależność od firmy, czyli np. firma przestanie istnieć, tracisz wszystkie wytworzone treści: posty, sztukę, pomysły i takie tam. Piszę to, bo zaczynam z grubej rury: na płaszczyźnie Klient i dostawca istnieją co najmniej trzy kanały, mogące zaburzyć posiadanie.
Facebook jest akurat nie bez przyczyny przykładem posiadania, bo wskazuje, że posiadamy tylko wtedy gdy: a) firma będzie działać, b) dostawca usługi (internet) będzie aktywny, c) nie wejdą obostrzenia prawne odcinające usługi.
Czyż nie jest to sytuacja Win-Win dla firmy typu Facebook?
Zapytacie, a skąd moje oburzenie, lub zdziwienie albo – co gorsze – czepianie się fejsa? A temu, że doskonale pokazuje tranzycję pomiędzy posiadaniem a nie posiadaniem, czyli wypożyczaniem.
Facebook od samego początku miał takie motto startowe dla nowych użytkowników: To jest, i zawsze będzie darmowe!
Jak już wiemy po latach obcowanie z Google, „jak coś jest za darmo, to Ty jesteś produktem”. I tutaj nie ma nic złego, bo w zamian za dość zawoalowane zgody, dostajemy usługę za darmo.
Piszę ten materiał z tego powodu, że w 2015 roku zapowiedziałem, że fejs stanie się płatny w zamian za brak reklam. Czy przewidziałem przyszłość? Tak. Czy było to jakieś wielkie wydarzenie w moim życiu? Nie. Ot, prosta rachuba.
Przenieśmy się w czasie: Jest rok 2023, czyli jakieś osiem lat potem. Facebook jest darmowy, ale jak nie chcesz natarczywych reklam, musisz płacić. Teraz każdy z Was coś tam pomamrocze na mnie, na przewidywania, na pogodę... Więc...
Przenieśmy się dwadzieścia lat w przód i zrobimy symulację: świat jest idealny!
Nie ma wątpliwości, że jest – bo to teza.
Mamy usługę fejsbuk i 5 miliardów użytkowników, a każdy z nich opłaca konto, aby nie mieć reklam w ogóle.
Czy Fejsbug, będący zawsze darmowy, zgodzi się na taki układ? Tak.
Czy go zachowa, w ramach Licencji Użytkownika? Nie.
Bo reklamy to ogromna ilość kasy – dane, personalizowane, to potencjalny klient. Więc w świecie 2043 roku Żadna firma nie byłaby w stanie zareklamować się na fejsboku, bo nikt tej reklamy by nie zobaczył (każdy zapłacił za nieoglądanie reklam).
Przenosimy się do mojej siedziby, firmy DarkFuture. Jestem CEO firmy, która kosi każdego dnia 5mld dolarów i jest to czysty zysk. Facebook zarabia marne 25mld dolarów miesięcznie od subskrybentów, bo każdy płaci 5 dolarów za miesiąc.
Ja mam produkt, który zarabia krocie, ale chcę się zareklamować. Wybrałem odbiorcę – użytkowników Facebooka. Płacę 10 dolarów za głowę, bo mnie stać.
Myślicie, że nie będzie reklam?
Bo w świecie idealnym, tak by było – płacicie za brak reklam i to macie. Ale pamiętajcie, że czegoś nie posiadacie na własność, więc konto premium zaraz będzie premium light, a potem premium poor, a potem... a potem i tak będziecie płacić. Bo od zawsze płaciliście, tylko nie zawsze o tym wiedzieliście.
Przykład z Facebooka jest przykładem miękkim z tego względu, żeby wprowadzić Was w świat zależności, którą budują koncerny i przejmują władzę nad nośnikami informacji i mediami (i nie tylko) Nie jest to jakiś żal, bo wiem że świat się zmienia. Żal jest taki, że zmienia się i nic z tym nie robimy. Jesteśmy udziałowcem tej zmiany, choć zobaczycie, że nie chcecie być tego częścią.
Krótki kabel do tostera i wyświetlacz
Tam, gdzie nie da się ciągnąć kosztów i zrobić z klienta głupca, okazuje że się da i jeszcze lepiej!
Zapewne używacie tostera. Widzieliście, ile ostatnio ma długość kabla? Jaka jest obudowa? (zaskakuje Chiński Łucznik, który otwarcie dał na obudowie „Uwaga, gorące!” – zamiast zrobić izolację, zaś kabel ma 30cm...). Krótki kabel to optymalizacja kosztów, znacząca w skali masowej produkcji. Ale też krótki kabel wymaga zakupienia przedłużacza. Czyli znów ucina się koszty i winduje je po... stronie klienta. To nie jest wymysł nowy, tylko wymysł Excela.
Kolejnym krokiem jest tworzenie produktu według takich zasad, aby działał krótki czas, a potem nie nadawał się do naprawy. A jeśli nadaje się do naprawy, to koszt naprawy przewyższał koszt nowego produktu. Bo nowe = sprzedane, a naprawione to usługa zewnętrzna. Dochodzą do tego „gwarancje” i serwisy. Jako przykład podam coś z życia:
Przytoczę przykład monitora Samsung 2243ww, przy którym pracowałem ponad pięć lat, działał przez 12-14 godzin dziennie. Aż pewnego dnia nie włączył się: zapaliła się dioda, potem zgasła i monitor odmówił działania.
Zaniosłem, pełen nadziei, monitor do naprawy, do punktu reklamacyjnego Samsung Polska, tam się dowiedziałem że naprawa wyniesie 350pln (wartość rynkowa w tamtym czasie tego monitora to 790pln). Coś mnie zabolała ta cena, więc wziąłem złom pod pachę i poszedłem do osiedlowego magika. Werdykt? 20 zł w całości, bo wypalił się elektrolit. Dlaczego się wypalił? Bo miał – tak sobie producent zażyczył, aby ten element, nie zestrojony z resztą sprzętu, wypalał się. Przypadek jest taki, że miałem wykupioną i przedłużoną gwarancję na ten monitor...
Gość wymienił mi ten elektrolit dosłownie na miejscu i monitor działa do dzisiaj (w tej chwili liczy sobie 14 wiosen i ten art. piszę przy użyciu tego monitora). Tylko patent polega na tym, że nie wstawił rekomendowanej części, tylko znacznie mocniejszą wg swojej wiedzy.
Gdzie jest haczyk? Nie skorzystałem z usługi Samsung Polska, bo po prostu jakbym skorzystał, dostaliby połowę ceny monitora w ciągu kolejnych pięciu lat. Ot, biznes – sprzedać jeden monitor w cenie 150%, a być może więcej. Inna sprawa, że za przedłużenie gwarancji zapłaciłem jakieś 80pln...
Wracamy na chwilę na orbitę krótkich kabli.
Lodówkę każdy ma. Lodówka to takie urządzenie, które jest bezobsługowe – w sensie, nie siedzisz przy tym ustrojstwie, nie zastanawiasz się jak działa. Ot, otwierasz i wkładasz co chcesz. Czy może być coś ciekawego poza zapalającym się światłem? Tak! Lodówka może posiadać własny system! Brzmi znajomo? Masz sprzęt elektroniczny, który nagle wymaga połączenia z internetem. Po co ci internet w lodówce? Ten ewenement wyjawią tobie marketingowcy w reklamie! Czy ci to przeszkadza? Nie! Masz wyświetlacz, usługi towarzyszące (pamiętaj, są zależnie od firm trzecich!), chłodzi, działa, jest spoko.
Dobry znajomy z firmy like a bosh powiedział mi jedno ważne zdanie, które stworzyło tego arta: my nie robimy lodówek dla ludzi, tylko tworzymy ludzi dla lodówek. Cytuję z pamięci:
„Lodówka ma mieć srebrny front, dwoje drzwi, dyspanser lodu?” Zrobimy. Tylko zawiasy zrobimy z gównolitu, chłodzenie skrócimy o metr, a potem damy agregat, który nie przegrzeje rurek i się nie zapali. A jak się zapali, to tak, żeby nie miał co palić, więc tłumienie sobie odpuszczamy i schodzimy z ceny. Tym sposobem agregat z maszynerią chłodzącą wytrzyma w porywach trzy lata pracy w optymalnych warunkach. Wystarczy, aby przekroczyć, teoretycznie, czas gwarancji. Technika mówi, że lodówka dożyje pięciu lat, więc wciska się klientom przedłużoną gwarancję. Mamy 320USD za lodówkę w produkcji, sprzedajemy ją za 550usd, i jakieś 45usd za gwarancję. W roku 2016 sprzedamy nowych lodówek dwa miliony, z czego sto tysięcy będzie w reklamacji. Usługę gwarancji wykupi połowa użytkowników, więc mamy do przodu z cyferkami, a jak się ktoś kapnie i poda nas do sądu, to jeszcze mamy w zanadrzu połowę zysku. Nie martw się, Stefan, zanim produkt wyjdzie do produkcji, straty są wliczone z zadatkiem”.
Jeśli kupiłeś produkt, to firma raczej zarobiła. Ale potem nie zarobi, jeśli znowu nie zakupisz jej produktu. Ewolucja wszelkich branż (agd, samochody, komputery, systemy, itd...) doszła do momentu, w którym rynek musi rosnąć, więc po prostu aby się tak działo, klient musi kupować. A jeśli nie da się go zmusić do kupowania, trzeba zmusić go do korzystania na ustalonych warunkach. I najlepszym przykładem takiego modelu jest wypożyczanie, zamiast posiadania.
Miękkie przejście – na komputerach
Najjaśniejszym przykładem pierwszej zmiany posiadania jest system Windows i kopie tego modelu biznesowego.
Przykład pierwszy z brzegu: Adobe i PhotoShop – kiedyś wersja pudełkowa po prostu sobie stała na półce, używałeś kiedy chciałeś i mogłeś sobie zainstalować ją na wybranym sprzęcie (lepszym lub jeszcze lepszym). Teraz program jest w trybie subskrypcji dla przeciętnego użytkownika, co oznacza, że jest „wypożyczany”. Stacje streamingowe mają w swojej ofercie filmy, które po prostu znikają. Nawet Discovery aktualnie (stan na grudzień 2023) usuwa wykupione filmy. Ale wszystko zaczęło się znacznie wcześniej...
Microsoft! Jeśli posiadasz Windows XP w pudełku, z licencją, kluczem i naklejką i zechcesz odkurzyć sobie jakiś sprzęt i zainstalować ten program, aby go użyć, nie zrobisz tego. I tutaj przechodzimy do wartości twardej (fizyczny nośnik, fizyczne pudełko, fizyczna licencja) w sferze miękkiej (media cyfrowe). Microsoft jest hegemonem rynku i to on dyktuje warunki, za nim stoi okrutnie złożona sieć zależności branżowej, z którą ciężko dyskutować na jakieś argumenty, ale w swoich sztuczkach działa lepiej, niż się przeciętnemu Kowalskiemu wydaje. To jest wręcz geniusz wywłaszczania!
No, dobra, bo teraz każdy z Was się za głowę złapie, dlaczego w ogóle używać windows xp? Bo działa! Tak, po prostu – działa, i działa na nim ogromna ilość gier sprzed roku 2016, bo można przeglądać JoeMonstera, bo działają filmy, internet, działa wszystko. Więc po co zmieniać, coś co działa? Bo jeśli działa, to Microsoft i ogromna ilość innych firm na tym nie zarobią – bo działa, więc jest dobrze.
Piszę tego arta na Windows Xp Sp3, na komputerze z roku 2009, w którym wymieniłem dysk „C” z systemem na nowy, „SSD”. I tutaj zaczęły się moje przygody, które w sumie rozpoczął znajomy technolog z firmy like a bosh.
Widzicie, drodzy czytelnicy, ja mam komputer, mam internet i w sumie nie muszę NIC zmienić. To znaczy, w teorii, bo praktycznie to jestem non-profit dla firm. Microsoft to wie, i poczynił szereg zmian, był wręcz prekursorem, aby takie jednostki jak ja wyeliminować. To była miękka tranzycja do modelu „wypożyczania” zamiast modelu „posiadania”. Coś, co zostało zapoczątkowane w 2016 roku, trwa nadal i jest modernizowane do skali dosłownie globalnej.
* - Krótka retrospekcja z softu (ten rozdział możesz pominąć)
Gdy mój dysk zaczął wydawać dziwne dźwięki, w roku 2017, zastanowiłem się nad zmianą macierzystego nośnika z systemem Windows XP. Trochę zwlekałem, i dysk padł w styczniu 2018 roku. Na szczęście, miałem na nim tylko system, nic więcej, więc nie straciłem danych wrażliwych. Po zakupieniu nowego dysku trochę się zdziwiłem, że nie mogę aktywować na nim świeżutkiego Windowsa XP. Dlaczego? Bo firma Microsoft zakończyła wsparcie. Z pomocą przyszedł hack „av telephone”. Użyłem go. Nieco potem odkryłem, że Mozilla kończy wsparcie, ale Mozilla to chady i oficjalnie kończą wsparcie, ale dają wersję „service”, która będzie działać jeszcze do marca 2024. Spoko. Więc używałem kompa. Wcześniej zakończyło się wsparcie JAVA i strony oraz filmiki w sieci przestały działać. Acha, nie nie przestały działać, z powodu wymagania jakiejś nowej technologii, czy nowego systemu – po prostu wystarczyło ściągnąć zhakowane biblioteki (czyli nieoficjalnie) i można nadal używać starej Mozilli i Windows XP. Co więcej, gdy w 2022 roku niemal wszystkie strony przeszły na nowe standardy, zgodne z W7 i dalej, ja wciąż używam Windows XP. Po modach na hackach, ale po prostu mogę, w 90% korzystać z zawartości internetu.
Forma zmian wydaje się logiczna: lepsze jest po prostu lepsze i daje więcej. Czego mi, właścicielowi kompa z 2009 roku brakuje? Normalnie, niczego! Co mnie zadziwiło? To, że strony internetowe zgodne z W10 wyświetlają reklamy zgodne z W98... dziwne, co nie? Nie zobaczysz treści, czasem YouTube nie zadziała żeby treść obejrzeć, ale reklamę, to normalnie proszę ja ciebie, wyświetli. Brak w tym logiki, ale to pozory – bo ja nie mam myśleć, tylko korzystać. Krótko: Strona zgodna z W10 nie wyświetli treści dla NIE wspieranych systemów, ale wyświetli reklamy. Tak działa np. Youtube. Reklama jest ważniejsza, bo reklama to informacje.
Miękkie przejście – w mediach.
Najbardziej znanym medium w grach jest Steam. Steam jest pośrednikiem usług. To tak pokrótce. W dłuższej mierze jest ogromnym agregatem danych. To największa baza zbierania informacji na świecie: ilość przekazywanych danych do Steam jest gargantuiczna (nie dziw się, że czasem masz grę za darmo – jesteś targetem i zyskiem bo jesteś „daną”). Pisze o Steam z tego względu, że jest to model posiadania współzależny wielowarstwowo: ty akurat nie jesteś w tym modelu uwzględniony, ale leżysz poza obrębem jego działania.
Mamy więc trzy firmy zewnętrzne, zarządzające Twoją treścią:
1) Firma produkująca grę
2) Firma udostępniająca ją, czyli Steam
3) Firma zarządzająca Systemami komputerowymi (np. Microsoft).
Więc jest tak: Ty kupujesz i płacisz za grę, i nie masz z nią nic do zrobienia, poza graniem.
Jak to działa?
Idziesz do Empiku, jest rok 2012, kupujesz wymarzoną grę za 319PLN. Czytasz informacje na pudełku, dokładnie patrzysz sobie, czy twój sprzęt pociągnie tytuł i takie tam. Widzisz informację, że gra wymaga połączenia z internetem. Więc spełniasz wszystkie wymogi i płacisz za grę.
Gra jest Twoja.
Instualijesz ją, i odkrywasz że łączysz się przez Steam.
To żaden problem. Instalujesz Program Trzeci (3rd Party Program) i nie interesuje cię, że na pudełku czy w licencji gry nic o tym nie przeczytałeś. Grasz, bo spełniasz wymogi.
Jest rok 2022 i chcesz zagrać w tę grę.
Nie możesz. Dlaczego? Nie spełniasz wymagań.
Więc twój fizyczny nośnik, twoja własność, przestaje być twoja w zakresie użytkowania. Możesz ją wyrzucić (byle legalnie) ale legalnie jej nie użyjesz.
Co się zmieniło? 3rd party program ogranicza dostęp do treści.
Ja akurat mam gier w pudełkach o wartości 2274pln (stan na rok 2013) i nie mogę w nie zagrać. Muszę zmienić aż dwa programy: aktualizację Steam oraz system operacyjny na nowszy.
To był pierwszy przykład, teraz lecimy dalej.
Model subskrypcji zastąpił niemal całkowicie posiadanie: „płacisz, żeby korzystać”, na „płacisz aby posiadać”.
Wracamy do lodówki Like a Bosh. Optymalizacja producencka wymyśliła jedną, zdałoby się pomyśleć, fajną rzecz: przedłużona gwarancja. Czyli ty, jako nabywca, płacisz za przedłużony okres gwarancji. W Polskim prawie jest ciekawy zapis, że gwarancja jest krokiem producenta, więc zasadniczo nic nie ma gwarancji per se, jeśli producent jej nie da. Jest coś takiego jak rękojmia, a ma swoje obostrzenia prawne. Przedłużoną gwarancję daje Kia (7 lat gwarancji, to brzmi dumnie!) Toyota (5 lat gwarancji), a nawet masz gwarancję na odkurzacz, pralkę i lodówkę.
Sprzęt ma działać określony, złożenie krótki czas – bo jak będzie działać długo, to nie kupisz nowego. A jak będzie działać krótko, to zróbmy cię w wała, i ty zapłać za ten ficzer.
Twarde przejście – sprzęty.
Krótki kabel w tosterze i wymóg zakupienia przedłużacza to pochodna optymalizacji producenckiej. Producent tostera nie ma wpływu na to, jakiej firmy przedłużacz zakupisz, więc na tym nie zyska. To po prostu skracanie kosztów: krótszy kabel to mniejszy koszt produkcji. To teraz pomyśl: czy jeśli producent zaoszczędził na 20cm kabla, to na czym zaoszczędził wewnątrz tostera?
Na wszystkim: Łucznik, który posiadam, po rozebraniu okazał się tykającą bombą, ale przemyślaną – grzałki są rozprowadzone nad powierzchnią grzewczą i nie mają izolacji nad nimi, więc normalnie kiedyś, ojciec Prodziż byłby dumny, ale tutaj zastosowano inny myk: grzałki nie są izolowane, więc po prostu się przegrzewają nadmiernie i wyłącznik ma ustawiony termostat na 140 stopni. W tej temperaturze żaden plastik nie przetrwa, więc zakrycie jest metalowe. I wszystko – tyle trzeba, bo nie ma izolacji, nie ma wentylacji, nie ma nic, i te grzałki same się przegrzewają. Zużywają się zgodnie z planem – rok działania to maks. Tylko, jakiego działania?
Ogromna ilość badań zachowań w kuchni względem tostera daje pojęcie, ile toto musi wytrzymać. I wytrzyma. Skąd to wiem? Kupiłem toster Łucznik we Wrześniu 2022 roku i już nie działa. Spaliły się grzałki. Jak się domyślacie, to najdroższy element, a że łucznik kosztował badziewne 89pln, to nie wyślę sprzętu do naprawy. Tym sposobem jestem subskrybentem Łucznika, bo sprzęt działał dobrze, i w sumie 89pln za rok wiernego działania to nie tak dużo. Spokojnie dałoby się zrobić lepszy produkt, za 190pln, z izolacją, wentylacją, odprowadzeniem ciepła i lepszymi grzałkami, ale wtedy starczyłby mi na 10 lat...
I teraz pewnie pomyślicie, dlaczego nie kupię produktu za 200pln, skoro takowe są? No jasne, że kupię! Ale te za 200pln nie mają żywotności 10 lat!
Znalazłem dobry toster Miele, kosztuje zaledwie 999 pln. Według oceny użytkowników, styknie na 6-9 lat normalnej pracy. To produkt przeznaczony do firm. Rozumiecie matematykę?
Tam, gdzie softwarem się nie dało, dało się elektroniką. A potem softwerem.
Super przejście – Sprzęty z softem.
Najlepszy przykład? Newag i ich afera z softwerem w pociągach Impuls (link). Newag zamienił posiadanie w wynajmowanie, ale na swoich warunkach. Microsoft to bym im mógł buty czyścić, chociaż po prawdzie to nie, bo Microsoft już wcześniej robił z ludzi idiotów.
Przykład mojego Windows Xp działającego w dzisiejszych czasach jest może niezbyt ważki, ale pokazuje dobitnie to, jak bardzo mierzi posiadanie czegoś na własność wielkie korporacje.
Tam, gdzie sprzęt używa oprogramowania (bankomaty, telefony, reklamy, bilbordy... dosłownie wszystko) leży kasa. Czy zmiana czcionki może mieć wpływ na czytelność tekstu? Tak. Czy zmiana systemu może mieć wpływ na czytelność czcionki? Tak, pod warunkiem, że za to zapłacisz.
Wsparcie JAVA wymarło w roku 2022, w czasie gdy z tej wtyczki korzystało 25.5b urządzeń! To trochę dużo, proszę ja was, ale stał za tym Microsoft i z JAVA i jego właścicielami się nie dogadał (to tak w skrócie). Czy JAVĘ da się zastąpić? Tak, trzeba zrobić hack dla Edge albo Mozilli i się korzysta z tego wszystkiego, no ale jak się zrobi hack, to nikt nie zarobi. Oficjalna wersja jest taka, że teraz mamy wsparcie dla Windows 10 i wyżej...
Ale zaraz, pamiętacie, że był kiedyś windows 7 i Vista? Co z nimi?
Czas na kawał:
Rok 2030. Jedzie sobie facet nowiutkim BWM Electric wersja M555. Grzeje elektryczny silnik w wersji ECO EE (czyli elektryczny). Kręci na liczniku 140km/h, aż nagle na szybie wyświetla się napis:
Wygasła subskrypcja!
Facet na szybko dzwoni do wsparcia BMW.
- Dzień dobry, wsparcie BWM, w czym mogę pomóc?
- Jezus Maria, pędzę DK94, mam sto czterdzieści na blacie, nie mam hamolców!
- To dlatego, że nie wykupił pan pakiety safety. Chce pan teraz wykupić ten pakiet?
- Ja pierdolę, pani tak serio? Dobra, kupuję, ile trzeba zapłacić?
- Pakiet safety to tylko 2999 euro za rok, proponuję...
- Kurwa, ale drogo! Ile kosztuje ubezpieczenie na życie?
- Chwila, łączę z Prudential.
...
- Prudential, pani Kasia przy telefonie.
- Chcę ubezpieczenie na życie, ile to będzie kosztować?
- Tylko 100 euro za miesiąc.
Facet przełącza linię:
- BWM, a czy kurwa, mam chociaż poduszki powietrzne?!
- Są aktywne!
Facet przełącza linię.
- Biorę w ciemno!
Cdn.
--
I am the law!