Kosmici są wśród nas

22 września 2009
 I co niedziela pojawiają się w Harajuku.


Co nieco o Hrajuku już wcześniej pisałem. Dorzućmy kilka faktów. Mniej więcej w latach 70. rejon ten upodobali sobie artyści. Projektanci, artyści sztuki użytkowej, ba, nawet fryzjerzy – najlepsi są ponoć w Harajuku (coś jak kasztany na placu Pigalle). Jednak określenie to odnosi się nie tylko do dzielnicy, ale także do ludzi. Tak się bowiem składa, że to właśnie tutaj co weekend, ze szczególnym naciskiem na niedzielę, zbierają się miłośnicy mangi i anime. Jako że wizyta w świątyni Meiji przypadła akurat na niedzielę, a most w Harajuku, przy którym zbierają się Ci wszyscy ludzie wypada niejako po drodze, więc miałem co robić z aparatem. Bardzo się cieszę, że Pan Niépce wynalazł fotografię, bo tego, co tam zobaczyłem słowami się do końca nie da oddać.










Ci ludzie są absolutnie zwariowani! To w ogólnie nie podlega dyskusji. Wyglądają jak z innego świata. Czułem się, jakby dosłownie otaczały mnie Czarodziejki z Księżyca. Niestety jestem ignorantem pod względem mangowej części kultury japońskiej i oprócz tej nadawanej w Polsce kreskówki, a także Kapitana Jastrzębia i Ghost in the Shell to niewiele kojarzę, więc nie jestem dokładnie w stanie nazwać postaci, które przyszło mi spotkać w pewną upalną niedzielę. 





Sporo tam też klimatów gotyckich. To nie koniec. Otóż, szanowni państwo, Jacko żyje, można go zobaczyć co niedzielę w Harajuku… w 6 kopiach. Tyle mniej więcej osób w przebraniu Michaela Jacksona naliczyłem w niespełna 15 minut. Niestety nie chcieli pozować. Inni jednak się nie bronili przed chłodnym okiem aparatu.










W pewnym momencie podeszły do nas dwie dziewczyny z mini ankietą dotyczącą tego miejsca. Pytały między innymi, czy takie coś można spotkać u nas w kraju. Odpowiedź była niestety negatywna. Dlaczego niestety? Bo to są strasznie zakręceni ludzie. Pokazują, że można nieco inaczej. Naprawdę z chęcią zobaczyłbym taką kolorową bandę co tydzień pod Zygmuntem, Neptunem, czy innym Mickiewiczem. Niesamowity koloryt, wspaniała wręcz dbałość o szczegóły, oni są bezbłędni! I bezbłędnie szaleni!















Tu nawet nie chodzi zawsze o przebranie. Udało nam się spotkać także lokalną wersję „Free hugs” ubraną w kimono, z wachlarzem i z szerokim uśmiechem na twarzy. Zaraz obok niego podskakiwał w rytm dość ciężkich klimatów „ktoś”, a jeszcze dalej… To był chyba najlepszy widok. Facet ubrany w zwykłe dżinsy, czarny t-shirt i z iPodem na uszach. Przecięty Kowalski, czy inny lokalny Tanaka. W metrze, na ulicy, w biurze pewnie w ogóle byście nie zwrócili na niego uwagi. Tutaj jednak to było zupełnie co innego. Ten zwykły na pierwszy rzut oka człowiek podskakiwał w rytm sobie tylko słyszanej muzyki na środku mostu w Harajuku. Facet był kompletnie w innym świecie. To był jeden z nielicznych momentów, kiedy żałowałem, że nie mam kamery.









Nasza wizyta potrwałaby zapewne dłużej, ale paparazzi zrobili się dość natarczywi i zaczęli strzelać fotki Asi. O ile o pierwsze zdjęcia zostaliśmy poproszeni… W zasadzie ja zostałem poproszony o wyjście z kadru pierwszego zdjęcia. Widać gajdzini są nieciekawymi obiektami, ale blond gajdzinki są bardzo pożądane. Kolejne zdjęcia były jednak robione w lekko zakonspirowany sposób i Asia poczuła się bardzo niekomfortowo, więc trzeba się było ewakuować. Ja tam jednak jeszcze wrócę!



Czasem jednak mój umysł nie do końca wszystko ogarniał. Tak jak… tę? tego? poniżej…





No i był jeszcze facet ze sztucznym biustem (choć w sumie nie sprawdzałem), szyszkami na uszach i obowiązkową czapeczką, dzięki której obcy nie przeczytają jego myśli…




Naprawdę szalone miejsce!

 


 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Autor
O blogu
Najnowsze posty
Najpopularniejsze posty

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi