Gdzieś kole Wielkiej Nocy został Abrachił zawezwany jak zawsze w trybie pilnym do zdjętej niemocą krowiny. Jak zawsze zwarty i gotowy do roboty, chwycił swą nieśmiertelną walizeczkę i podążył.Krowa wyglądała źle. A nawet bardzo źle. Było jej zasadniczo obojętne, czy oddycha.
Abrachił wejrzał na nią, po czym pobieżył do silosów, wyciągnął garść niezidentyfikowanego paskudztwa pokrytego nalotem i orzekł: ochratoksyna.
Źle bardzo – popatrzył z potępieniem na pożal się Boże gospodarza – sam weź to żryj, capie jeden.
Dawszy w ten sposób ujście swemu oburzeniu, mógł już w spokojności przystąpić do czynności właściwych, mianowicie wyciągnięcia bardzo ściśle opieczętowanej buteleczki i stopniowego odpieczętowywania tejże.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą