Abrachił leczył najrozmaitsze indywidua, zarówno wśród zwierząt, jak i wśród ludzi. Raz został wezwany nawet do hodowli dżdżownic kalifornijskich, ale jak sam przyznał przypadek był trudny, bo objawy były niejednoznaczne, a pacjenci niekomunikatywni. Ale przynajmniej niegroźni, w przeciwieństwie do wielkich byków, wściekłych knurów, dziadka Stacha i jemu podobnych. Jednakowoż najgroźniejszą bestią, z którą Abrachił miał do czynienia, okazał się być… kot. Koteczek, psia jego mać. Właściwie raczej kocia. Ta mać. Nieważne.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą